czwartek, 15 maja 2014

Nowy Blog

Chciałabym serdecznie zaprosić na nowe tłumaczenie, mojego autorstwa. Całkowicie zapomniałam tutaj napisać, że tłumaczę nowe opowiadanie. Żeby dłużej nie przynudzać, to odsyłam do strony:




Pozdrawiam~Lady Morfine <3

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Epilog

Rok później.
Obudziłem się, na starcie czując zimne stopy, które wystawały mi spod kołdry. Powietrze było chłodne, styczniowa pogoda odbijała się na mnie. W ustach miałem sucho, jak na plaży, co wszystko powstrzymywało. Zastanawiałem się, czy znów będzie dziś sypał śnieg.
Usłyszałem za sobą cichutki chichot z końca pokoju. Uniosłem głowę z poduszki, gdzie leżała, przetarłem oczy, przewracając się na drugą stronę, moje zielone oczy znalazły źródło dźwięku.Obserwowała mnie uważnie z końca pokoju, szeroko otwarte, niebieskie oczy mrugały od śmiechu na fakt, że się obudziłem. Jej pełne usta uniosły się do góry, a ja się uśmiechnąłem.
-Dzień dobry, kochanie.
Zachichotała ponownie, piękny, mały, leciutki nosek, który rozświetlał mój świat. Było coś optymistycznego w tym niewinnym wzroku, kiedy mnie obserwowała. Przekręciła się, pulchnymi rączkami chwytając za barierki swojego łóżeczka i podciągając się, by stanąć na chwiejnych stópkach. Westchnąłem powoli, rozkoszując się ostatnimi chwilami w moim wygodnym łóżku, zanim westchnąłem ciężko, staczając się z niego. Ubrałem się szybko, kiedy ona gaworzyła bezsensownie za moimi plecami. Bez entuzjazmu wyszczotkowałem zęby, zmierzwiłem trochę włosy i wyglądałem w połowie przyzwoicie. Powlokłem się z powrotem do pokoju, by zobaczyć, że patrzy na mnie przez szczebelki swojego łóżeczka, czyste uwielbienie wypełniało jej. To kochałem najbardziej w byciu tatą- wiedzę, że jestem najważniejszą rzeczą, jedyną rzeczą, w jej całym wszechświecie.
-Pora wstawać, co skarbie?- zanuciłem, kiedy uniosłem ją do góry z posłania za jej ramiona. Umieściłem ją sobie na biodrze, kołysząc się, uśmiechając się do niej, kiedy chichotała, ściskając w swoich malutkich piąstkach moją koszulkę. Ułożyłem ją w rogu na przewijaku, przebierając ją, rozsypując malinki na jej brzuszku i uśmiechając się, kiedy zapiszczała ze śmiechu. Założyłem jej jegginsy i ulubioną bluzkę ze świnką Peppą, całując jej główkę, gdy ponownie ją podniosłem i zszedłem na dół. Pokazywała na swoją koszulkę i gaworzyła.
-Taa, świnka Peppa- skomentowałem uszczypliwie, manewrując po schodach z nią w ramionach. Muszę zamontować bramki przy schodach, bo ostatnio często do nich raczkuje. Usadowiłem ją w kuchni na jej wysokim krześle, miksując trochę bananów i odgrzewając jej mleko. Włączyłem telewizję i ukazało się Cbeebies, ze wspomnianą wcześniej świnką na ekranie, otrzymując aprobaty i oklaski od mojej dziewczynki. To nie wymagało zbyt dużo wysiłku, by nakarmić ją bananami, lubiła je. Wszyscy żartowali, że ma to po mnie.
Sam niespiesznie wpychałem sobie jedzenie do buzi, zakładając moją pilotówkę* i szalik, zanim zacząłem ubierać moje dziecko, wciskając jej malutkie i pulchne rączki w rękawy jej płaszczyka Burberry, owijając wokół jej szyi szalik, wsuwając na jej malutkie dłonie bawełniane rękawiczki, z czego próbowała się wykręcić.
-Czas, by iść skarbie- ogłosiłem wesoło. Czajnik się zagotował, buchając parą, zanim doszedłem do samochodu, odśnieżając go z lodu, który zdobił przednią szybę. Chrupiący, biały śnieg skrzypiał pod moimi stopami, kiedy otwarłem drzwi samochodu, sadzając wierzgające dziecko w jej foteliku, a chwilę później uruchomiłem silnik RangeRover’a, który niegdyś był moją dumą i uwielbieniem, moim symbolem, a teraz jest moim rodzinnym wehikułem. Na tylnym siedzeniu porozrzucane były zabawki, kocyki, torby dziecięce i pieluszki. Przypomniałem sobie ze słabym uśmiechem, jak pieprzyłem dziewczyny na tych siedzeniach, dając im na chwilę świat. Skóra trzeszczała na skórzanym obiciu, gładka, gorąca i szalona. To było tak dawno, albo tak się wydawało, a ja byłem zupełnie inną osobą. To było prawie smutne. Media nazywały to tragedią. Dziewiętnastolatek, który miałby świat na wyciągnięcie dłoni, wpadł w pułapkę, zniszczony przez okropny zwrot akcji. Wszystko to zostało skradzione; jak palące wspomnienia, fruwające na zimowym wietrze pod postacią dymu i popiołu. Starałem się o tym nie myśleć. Formując delikatny, wesoły uśmiech, kiedy brnąłem przez ostatni program Grimmy’ego.
Podjechaliśmy pod ASDA**. Z łatwością odnalazłem miejsce parkingowe, odpinając gaworzące i wierzgające dziecko z jej pasów i wsadziłem ją do wózka. Kopała nóżkami, wbijając raz za razem swoje stópki w moje podbrzusze. Udawałem, że płaczę, a ona śmiała się z mojego bólu, mały łotr. Wiedziałem, że ona naprawdę mnie kocha, więc rozweseliłem się i także zacząłem się śmiać.
Zadanie to było tak nudne i ponure, a jednak wciąż było najbardziej interesującą częścią mojego tygodnia. Och, wow, jak nudne stało się moje życie, skoro zakupy spożywcze stały się światełkiem w mojej egzystencji. Przynajmniej to była szansa, by wydostać się z domu. Jedno z miejsc na zewnątrz, w których czułem się równie komfortowo, jak w domu.
Spacerowałem wzdłuż alejek, z moim ciągle chichoczącym dzieckiem, kiedy robiłem do niej miny. Wziąłem trochę warzyw do obiadów i dobrą zawartość owoców. Lubiłem zdrową dietę, a Peighton kochała swoje banany. Wziąłem też kilka gotowych dań. Karygodna przyjemność. Ruskes***, moje kolejne uzależnienie. Peighton zawsze piszczy, kiedy je jem, bo myśli, że one są „jej” i przez to się wścieka. Lubiłem odwzajemniać jej uniesioną brew i patrzeć, jak uderza malutkimi rączkami o podłogę, kiedy jęczy i piszczy. Była urocza, kiedy się złościła tak, jak jej matka zawsze była.
-Co powiesz na te?- zdałem sobie sprawę, że mówię do niej, trzymając w dłoniach różne rodzaje dziecięcego jedzenia. Wciąż potrząsała głową. Pewnego razu dałem jej spróbować obiadku z kurczakiem, nie wiedząc, że był kurewsko ohydny i teraz mała nie chce jeść nic ze słoika. Wybrałem dla niej kilka i wrzuciłem do wózka, kontynuując moje poszukiwania. Zaczęła kwilić chwilkę później, więc podałem jej zabawkę, biorąc jeszcze jakieś płatki zbożowe i owsiankę. Boże, moja lista na zakupy brzmiała, jak jakaś ojcowska lista, jak typowego, brytyjskiego ojca. Wszystko, czego mi brakowało to wąsy.
Nigdy nie wyobrażałem sobie siebie, jako typowego ojca; zawsze wyobrażałem sobie, że będę „fajnym” tatą. Teraz wiedziałem, że to się nigdy nie wydarzy. Myśl o mojej samotnej dziewczynce, zaczynającej spotykać się z chłopakami i przyprowadzać ich do domu, oczekując, że będę „miły”, sprawiało, że było mi niedobrze, a pięści same mi się zaciskały na ten niedorzeczny pomysł. Już wiem, skąd się to brało rodzicom. Widzę, dlaczego moja mama tak bardzo się o mnie martwiła, nie pozwalając mi samemu chodzić na wycieczki i tym podobne. Byłem tak opiekuńczy w stosunku do mojej małej Księżniczki, ponieważ sama myśl o tym, że mogłaby zostać w jakikolwiek sposób zraniona, zabijała mnie od środka. Była teraz dla mnie całym światem, moim wszystkim. Nie mogłem bez niej oddychać.
Przypomniałem sobie, podnosząc sok pomarańczowy, pierwszy raz, kiedy zostawiłem ją na noc z mamą. To były 20-te urodziny Liam’a, sierpień po tym, jak się urodziła. Chłopcy omal się nie pozabijali próbując namówić mnie, bym przyszedł, a ja w drodze wyjątku zgodziłem się, zostawiając moją rozkoszną dziewczynkę na noc z „Gwan”. Myślę, że prawie zapomniałem, jak funkcjonować, bez wiedzy, co robi w każdej minucie, każdej sekundzie. Dzwoniłem w nocy co pół godziny, by dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku, gotowy, by w każdej chwili wsiąść w samochód, nawet jeśli miałaby tylko zasmarkany nosek. Tak bardzo się o nią martwiłem, dużo rozmyślając, czy kiedykolwiek będzie łatwiej dać jej odejść. Byłem prawie pewien, że nigdy nie będzie.
-Alejka dla dzieci- zanuciłem, kiedy robiliśmy kolejną rundkę, ja i Peighton-  Alejka dla ciebie, Peigh, co?
Pacnąłem ją pod bródkę, a jej jasno niebieskie oczka spojrzały na mnie, kiedy szeroko się uśmiechałem. Sięgnęła małą dłonią i pacnęła mnie w klatkę, ponownie we mnie kopiąc. Miała zacięcie, moja dziewczynka. Mówiła mi, że nie jestem śmieszny.
-Nie jestem zabawny, co?- zapytałem ją niskim głosem, a ona przechyliła główkę, prawie wzruszając ramionami. Zachichotałem pod nosem- wiedziała dużo więcej, niż ludzie mogliby jej pokazać. Była mądra.
Wziąłem pieluszki i inne dziecięce artykuły, których zakupu nawet bym nie rozważał jeszcze rok temu. Wyobrażałem sobie, jaka byłaby moja reakcja, gdyby ktoś powiedział mi w wieku 16-tu lub 17-tu lat, że teraz będę miał dziecko. Byłbym przerażony. To było śmieszne, ponieważ teraz nie wyobrażam sobie, nie posiadania Peighton.
-Ciacha- gaworzyła, kiedy przemierzaliśmy alejkę ze słodyczami. Wywróciłem oczami. Jedyne słowo, które potrafiła wymówić. Winiłem za to Niall’a.
-Żadnych ciasteczek, nie dzisiaj- odmówiłem, potrząsając głową, kiedy zaczęła mnie atakować swoimi piąstkami. Lubiła stawiać na swoim. Nie wiem do końca, po którym rodzicu to ma; może po połowie z każdego.
Starałem nie uśmiechnąć się uszczypliwie, kiedy mijaliśmy prezerwatywy przy regale. Kupiłem paczkę kilka miesięcy temu, „na wszelki wypadek”, ale plastikowa folia wciąż była nienaruszona. Nie dotykałem ich, nie mówiąc nawet o używaniu ich.
Było… kilka. Innych dziewczyn, to jest to. Jedna na dwudziestce Niall’a. Posadził mnie przy jednej i rzeczy przeszły z jednego miejsca na drugie, wszystko poszło w miarę szybko…. Zanim się zorientowałem, byłem w jej mieszkaniu, a ona jęczała moje imię. Oczywiście, było miło. Desperacko tego potrzebowałem, tego zbliżenia- miałem już dość mojej prawej ręki- a ona była ładną dziewczyną, typem dziewczyny, żeby było sprawiedliwie. Nie miała nic przeciwko, kiedy zerwałem się wcześnie rano, by być na czas zanim moja mała dziewczynka otworzyłaby oczka na kolejny dzień na tym świecie. Nie miała nic przeciwko temu, że nie dzwoniłem. Wciąż czasem rozmawiamy, ma na imię Lucy.
Była też inna tydzień temu. Louis wyprawiał przyjęcie noworoczne, a ona obserwowała mnie całą noc. Ciężej jest rozmawiać teraz z dziewczynami niż wcześniej, nie do końca wiem, kiedy czasy się zmieniły, albo to ja straciłem wyczucie. Prawdopodobnie to drugie. Trudno było być normalnym, kiedy wiesz, że ludzie szeptają o biednym nastoletnim ojcu, tragedii i o tym, jakie to smutne. Jak smutny ja byłem.
Czułem się źle idąc z tym dalej. W końcu to było tylko kilka dni po pierwszych urodzinach Peighton. Tylko kilka dni do rocznicy, kiedy poszedłem i zostawiłem kilka białych róż na grobie ku pamięci z każdej okazji. Robiłem tak co tydzień. Brałem ze sobą Peighton, która czasem wskazywała na niebo i mamrotała słowo „mama”; ponieważ powiedziałem jej, że jej mama jest aniołem u góry, w niebie. Przytakiwałem z uśmiechem i całowałem jej delikatną główkę, wciskając jej twarz w moją szyję, by nie mogła zobaczyć, jak płaczę. Była zbyt młoda, by zrozumieć.
Podszedłem do kas, kiedy Peigh próbowała się kręcić i dosięgnąć do batoników mlecznych, które dostrzegła, siedząc na boku. Odciągnąłem jej małe ciałko z powrotem, potrząsając surowo głową i wzdychając ciężko, kiedy wciąż walczyła i piszczała głośno przez swój smoczek. Monotonnie wystawiałem rzeczy na taśmę, kiedy osoba przede mną ruszała się mozolnie. Poczułem się teraz trochę smutny, kiedy przypomniałem sobie, jak blisko jest do rocznicy; w jakiś sposób zarządziłem sobie zapomnienie tego, a teraz, kiedy to znów powróciło sztyletowało mnie jak jeszcze nigdy.
Peighton zapomniała o czekoladzie, potrząsając desperacko palcem w innym kierunku, rozpoznając twarz na okładce gazety plotkarskiej.
-Tata- wyjąkała, dla potwierdzenia mrugając do mnie szeroko otwartymi oczami.
Skanowałem okładkę i nagłówek. HARRY: „JESTEM GOTÓW, BY RUSZYĆ DALEJ”. Mówiło to o tym, jak brałem udział w imprezie Louis’ego, wyglądało na to, że w tekście była mowa o tym, jak „byłem zmęczony byciem samotnym”. Gdyby wiedzieli, jaki problem naprawdę panuje w moim sercu. Jak bardzo za nią tęskniłem i jak każdy kolejny dzień smakował jeszcze bardziej żalem i tęsknymi szeptami z przeszłości i wszystkimi rzeczy, których nigdy nie wypowiedziałem. Oni nie rozumieli; żadne z nich.
-Tak, to tatuś- zanuciłem do niej podekscytowany, ponieważ Peigh nie potrafiła czytać i była po prostu zaskoczona, widząc moją twarz gdzieś indziej niż na przodzie mojej głowy. Zachichotała, klaszcząc swoimi brzoskwiniowymi, pulchnymi rączkami, kiedy sobie gaworzyła i się uśmiechała. Też się rozpromieniłem; uśmiech mojego dziecka był zaraźliwy.
Ruszyłem do przodu, kiedy wózek przede mną zrobił trochę miejsca, zapakowując radośnie swoje zakupy. Blondynka, siedząca za kasą uśmiechnęła się do mnie ciepło- trochę zbyt przyjaźnie- mogłem w tym wyczuć gorliwość, wciąż była atrakcyjna w sposób, który na pewno bym docenił, nawet z jej włosami, splątanymi w poburzonego kucyka. Jej makijaż był delikatny, a usta brzoskwiniowe i całuśne. Wciąż czułem się trochę winny, patrząc na inne dziewczyny, ale przysiągłem sobie, że to tylko ludzka natura i nikt nie jest tego w stanie powstrzymać, zwłaszcza moja martwa dziewczyna, która kiedyś była tylko fantazją w moim pokoju.
Chciałaby, byś ruszył dalej” Wszyscy tak mówili.
  -Lubi widywać cię na okładkach magazynów, co?- zapytała, a jej głos był niczym jedwab. Zdałem sobie sprawę, że odpłynąłem na sposobie, w jaki przygryzała wargę. Jej brązowe oczy zerknęły na mnie w górę, oczekując odpowiedzi, okrągłe i niewinne, jak u sarny. Była naprawdę piękna.
Uśmiechnąłem się do niej uprzejmie, starając się odwzajemnić to z takim ciepłem, jakim ona mnie obdarzyła.
-Tak, kocha to. Prawda, skarbie? Lubisz widywać swojego tatusia w czasopismach?- pacnąłem ją pod bródką, a ona rzuciła mi niezadowolone spojrzenie. Zachichotałem i utrzymywałem wzrok na jej malutkiej twarzyczce. Ostatnio często stawałem się nerwowy, rozmawiając tak z dziewczynami- minęło trochę czasu, odkąd ostatni raz byłem na scenie. Straciłem wprawę tak, jak mówiłem wcześniej. Mogłem poczuć, jak się teraz pocę i czułem się żałośnie z tego powodu.
-Jest urocza- zaszczebiotała dziewczyna, skanując moje zakupy dużo wolniej niż by to zrobiła. Przedłużając mój pobyt przy kasie. Moje usta uniosły się w uśmiechu. To mi pochlebiało.
-Moja mała Księżniczka- skomentowałem szczęśliwie, potrząsając dłonią Peigh, kiedy ona obserwowała mnie z szeroko otwartymi oczyma. Dziewczyna za kasą wydała z siebie pieszczotliwy odgłos i poszerzyła swój uśmiech.
-Jesteście tacy słodcy- zanuciła, nawiązując gorący kontakt wzrokowy, w końcu odwracając się niechętnie. Teraz dostawałem małych palpitacji serca. Czy ona ze mną flirtowała? Co ja mam zrobić? Była miłą dziewczyną. Polubiłem ją. Wyglądało na to, że polubiła moje dziecko- główny klucz na kandydatkę na dziewczynę. Może powinienem odwzajemnić ten flirt, jak mówią- chciałaby, bym ruszył dalej.
Popatrzyłem na plakietkę z jej imieniem. To był sposób, by się przełamać, zdecydowanie.
-Cóż, Sophie, ty też jesteś całkiem słodka.
Popatrzyła na mnie spod swoich rzęs, rumieniąc się na głęboki róż, zanim przeniosła uwagę z powrotem na moje zakupy.
-Dzięki- mruknęła pod nosem, unosząc brwi w… zdegustowaniu?
O Boże, co ja teraz zrobię? Pewnie myśli, że jestem dziwny. Pewnie była tylko miła, uśmiechając się i rozmawiając, a ja to źle odebrałem. Byłem dziwnym tatą, który flirtował, jak mu podpowiadano. Przełknąłem ciężko ślinę czując, jak moja duma przechodzi w dół mojego gardła. Popatrzyłem ponownie w dół, na szeroko otwarte oczka Peigh, by wyciągnęły mnie z opresji, ponieważ ona mnie uspokajała. Była dla mnie ostoją w tym chaosie, który rzadko miał dla mnie sens. Ona nigdy by mnie nie osądzała, nigdy mnie nie przestanie lubić, nie pomyśli, że jestem dziwny, lub zbyt ostry. Peighton mnie kochała; byłem ognistym słońcem na jej orbicie, w całym jej życiu. Mogłem na nią liczyć.
Skończyła pakować ostatnią rzecz, a ja zacząłem się obawiać, by podać jej pieniądze. Bałem się kiedykolwiek wrócić ponownie, z obawą, że będzie znów na kasie. Może po prostu dam sobie na razie spokój z Tesco.
-To będzie pięćdziesiąt dwa funty, siedemdziesiąt, proszę- powtórzyła, a ja przełknąłem ciężko, wpisując pin do terminala płatniczego. Czekała cierpliwie, napięcie rosło. Chciałem się tylko stąd wydostać, wrócić do domu, gdzie nikt nie może mnie dotknąć, zranić mnie, patrzyć na mnie, jakbym był żałosny lub smutny.
To była najgorsza część. Rzecz, która raniła mnie w kółko przez cały rok. To było gorsze niż cierpienie z powodu utraty dziewczyny, ponieważ przynajmniej mogłem zarządzić sobie, by o tym zapomnieć, choć na chwilę. To było gorsze od uczucia bycia rzuconym na głęboką wodę z dzieckiem, którego nie chciałem, jak nieumiejący pływać chłopiec, wrzucony do basenu ze związanymi nogami- jakbym się topił. Uśmiech Peighton sprawiał, że to było warte tego uczucia, bycia tak pochłoniętym, że nie mogłem oddychać; kiedy chichotała, cały świat się zatrzymywał, a ja byłem na chwilę wolny. To nie było porzucenie zespołu, widywanie mojej załogi i przyjaciół płaczących, kiedy zrezygnowałem z kariery, by zająć się moją córką. Nie, to wszystko mogłem znieść.
Najgorszą częścią były spojrzenia. Spojrzenia, przelotne kontakty wzrokowe, szepty, kiedy robiłem codziennie coś zwykłego- jak zakupy. Spojrzenia, które mówiły mi, że jestem żałosny, smutny i nieszczęśliwy, mówiące mi, że moje życie jest tragedią. Te litościwe oczy i te oskarżycielskie, które widziały dziewiętnastoletniego singla, samotnie wychowującego dziecko, jako zbrodnię przeciwko społeczeństwu. To były słowa, wymawiane za moimi plecami, nawet ze strony przyjaciół. To ciągłe wrażenie, że jesteś fundacją charytatywną, a wszyscy starają się to przed tobą ukryć, by oszczędzić ci uczuć. Nienawidziłem bezradności, uczucia wrażliwości, a oni wcale mnie nie znali. Nie wchodzili w szczegóły tego, jak silny byłem przez ostatnie dwanaście miesięcy. To było to, czego nienawidziłem.
-Dziękuję, Panie Styles. Mam nadzieję, że zobaczymy się za niedługo- Sophie uśmiechnęła się, kiedy już się oddalałem, a ja przybrałem na twarz lekki grymas w odpowiedzi.
-Po prostu mów mi Harry- wymamrotałem, kiedy odchodziłem- I dzięki. Też mam nadzieję, że zobaczymy się ponownie.
Miałem swoją głowę odwróconą, kiedy wywołała moje imię, próbując jego brzmienia na swoim języku.
-Harry- odwróciłem się na jej zawołanie. Uśmiechnęła się, piękna, mała rzecz na jej twarzy. Była naprawdę bardzo słodka- Harry, mam przerwę od pierwszej, jeśli chciałbyś zobaczyć moją większą część. Albo mogę dać ci mój numer. Jeśli chcesz.
Najpierw poczułem, jak moje oczy się rozświetliły, a potem się uśmiechnąłem. Moje serce zapłonęło, a brzuch załaskotał od motylków. To było miłe. Poczuć się chcianym, docenionym. Tak naprawdę nie było nic, co powstrzymałoby mnie od przyjęcia jej oferty randki, albo spotkania się z nią jutro na kawę, czy coś, o godzinie, którą wymieniła. Nie było nic poza mną, co mogłoby mnie powstrzymać.
I fakt, że urodziny Peigh były już za kilka dni.
-Dziękuję- uśmiechnąłem się, rumieniec rozgrzał moją twarz- Ale nie mogę. Może innym razem. Może kiedyś.
Sophie przytaknęła. Jeśli zrozumiała całkowicie, a przekonanie w jej wyrazie twarzy, sprawiło, że w to uwierzyłem. Moja wymówka była prawdziwa i może dlatego zaakceptowała to tak łatwo- może dosłyszała szczerość w moim głosie. Byłbym gotowy, by w końcu ruszyć, może nawet w niedalekiej przyszłości. Ale dzisiaj nie byłem gotowy, jutro też nie będę. Może kiedyś. Tego się trzymałem.
***
Kiedy dotarłem do domu, miałem kilka nieodebranych połączeń od mamy, więc posadziłem Peigh w salonie, przed telewizorem, oglądającą „Dobranocny Ogród” i oddzwoniłem. Przyjeżdżała w następnym tygodniu na przyjęcie urodzinowe Peighton- wyprawiałem jej niewielkie w domu, z ciastem i balonami, prezentami. Chciałem rozpieszczać moją Księżniczkę. Sprawić, by poczuła się wyjątkowa. Zasługiwała na to- bez niej, byłbym zgubiony. Mama gadała podekscytowana o przygotowaniach, jedzeniu i gościach. Szalała na moim punkcie, a jeszcze bardziej na punkcie swojej wnuczki. Mała była promienną gwiazdą rodziny, centrum uwagi przy każdym spotkaniu. Jak zwykle, zapytała mnie, jak się mam, z tym irytującym zmartwionym tonem. Zapewniłem ją, że mam się dobrze, że żyję. To mnie denerwowało i westchnąłem rozdrażniony, by to pokazać, ale wiedziałem, dlaczego była zaniepokojona. Powróciłem do kilku pierwszych miesięcy po narodzinach Peighton, kiedy zamieszkałem u mamy, by nauczyła mnie, jak się opiekować moim dzieckiem, pomagała mi w nocnym karmieniu i kąpielach. Bez niej nie miałbym o niczym pojęcia, kiedy porzuciłem czytanie magazynów dla matek, nie oczekując, że zostanę tak nagle zaangażowany. Miałem więc swoje mroczne momenty. Mama widziała mnie na dnie, kiedy chciałem to skończyć. Żyłem wyłącznie dla mojej małej dziewczynki. Wiem, dlaczego jest co do mnie niepewna, teraz- wiedziałem, jak to jest poświęcić całe życie dla dziecka.
Powiedziała mi, że mnie kocha, a ja uśmiechnąłem się, odpowiadając to samo i podniosłem piszczące dziecko, niosąc je do kuchni. Na obiad były ziemniaki z fasolką i kiełbaskami dla mnie. Zmiksowałem to wszystko w misce, w pomidorowo-ziemniaczane puree dla Peigh, mimo pewnego zamieszania i pierwotnej odmowy, pochłonęła wszystko. Walczyła, ponieważ to nie były banany- wszystko, co nie było bananami nie miało miejsca w jej jadłospisie. Moje jedzenie wystygło do czasu, kiedy zacząłem je jeść, ale to mi jakoś niezbyt przeszkadzało. Była szczęśliwa i chichotała cichutko, uśmiechając się za każdym razem, gdy bawiłem się jej rączkami. Kochałem, kiedy była w takim pogodnym i dobrym nastroju. W końcu zacznie się robić nieznośna i zmęczona. Więc włożyłem talerze do zmywarki i wziąłem chichoczące dziecko na górę.
Niall zadzwonił, kiedy ją kąpałem. Chciał wiedzieć, o której ma się pojawić na przyjęciu. Kochał Peighton okropnie bardzo, bardziej niż reszta chłopaków. Myślałem, że to może dlatego, że widział w niej jej matkę, ale w końcu nie mogłem pozbawić go przyjemności jej towarzystwa, pomijając złość przez to, jak traktował mnie tak okropnie pod koniec zeszłego roku. Przychodził często, bawił się z nią, szalał z nią. Dałem telefon na głośnik, kiedy rozpryskiwała i śmiała się w wodzie, wyrzucając swoje kaczuszki. Prawie wymawiała jego imię- cóż, nauczyła się „Ni Ni”- a on był wniebowzięty. Rozłączył się tuż przed ósmą, czyli mniej więcej w czasie jej pójścia do łóżka i jak na zawołanie, mała ziewnęła, pocierając małymi piąstkami oczka, kiedy ją wycierałem. Nałożyłem jej malutkie, kremowe śpioszki z Kubusiem Puchatkiem na przodzie. Wziąłem ją delikatnie do pokoju, kładąc ją ostrożnie, pozwalając jej się kręcić, kiedy nuciłem „Little Things”. To była jej ulubiona. Lubiła na mnie wskazywać, na ekranie telewizora, gdy leciałem na jakiś muzycznych kanałach.
Piosenka miała coś w sobie i mała spała mocno w przeciągu minuty, jej malutka klatka piersiowa unosiła się i opadała w delikatnych, beztroskich oddechach. Miała dobry sen, rzadko kiedy budziła się w środku nocy. Popatrzyłam na nią po raz ostatni, zanim poszedłem umyć zęby i wziąć kąpiel. Większość czasu, te kilka godzin po tym, jak się kładła, były jedynym czasem, jaki dla siebie miałem. Dziewięć na dziesięć razy waliłem sobie w tym czasie konia, ale dzisiaj wydawało się, że nawet nie mam na to siły. Smutne to czasy nastały, skoro zakupy spożywcze tak mnie męczyły.
Zakręciłem gorącą wodę i wskoczyłem w czystą parę bokserek i koszulkę do spania. Nie mogłem już spać nago, na wypadek gdyby się obudziła. Wspiąłem się na łóżko i włączyłem telewizor, patrząc tępo na ekran, z praktycznie wyłączonym dźwiękiem przez godzinę lub dwie. Kiedy nadszedł odpowiedni czas na sen, wyłączyłem go i się położyłem. Zgasiłem światło.
W ciszy panującej w ciemności z niczym, jak dźwiękiem urządzeń i wiatrem hulającym na zewnątrz czułem się naprawdę samotny. Moje łóżko było duże, ale jego jedna strona była pusta. Czasem w moich snach mogłem poczuć jej lekką wagę pod pościelą obok mnie, ciepło jej oddechu na mojej szyi, kiedy przytulaliśmy się w ciemności.
Nigdy nie opuściłem „naszego” domu. Tego, który dla nas wybrała. Większość mnie ostrzegała, ostrzegała, że to może być za dużo, by zostać tutaj z tak realnymi wspomnieniami jej w tych pokojach, ale w rzeczywistości to był główny powód, dla którego nigdy nie odszedłem. Nie chciałem odpuścić resztek jej, ostatnich wspomnień z nią związanych, które zawisły w tym powietrzu, jak miłe ciepłe promienie letniego słońca, wpadającego przez wnęki okienne. Ale to światło nie mogło teraz padać- nie o tej porze, nie w przeszywającym chłodzie zimy. Jej pamięć umykała mi w takiej pogodzie, a ja wciąż nie chciałem ruszyć dalej. Nie chciałem odpuścić. Może kiedyś tak, ale jeszcze nie. Nie teraz.
I tak patrzyłem w kojącą ciemność, która osłaniała pokój. Pusta noc, pusty dom, a ja czułem ciepło płynące z bezcelowych wspomnień, tych wszechogarniających marzeń, które dusiły się w tak chłodną noc, jak tą prawie rok temu. Usłyszałem piśnięcie z łóżeczka w rogu pokoju, kiedy moja dziewczynka była pochłonięta przez swoje niewinne sny. Zazdrościłem jej naiwności. Tęskniłem za jej matką.
Leżałem całkiem sam w mroku, który powinienem był dzielić z nią. Wyobraziłem sobie Tamarę, jej miękkie, blond włosy, rozłożone na poduszce za mną, moje usta, przyciśnięte tak znajomo do jej. Jej niebieskie oczy patrzące w moje, lodowa poświata burzy śnieżnej, a wciąż tak piękne, tak ciepłe. Czułem przez piżamę ciepło jej skóry, słyszałem, jak mówi mi, że mnie kocha i że mamy siebie na zawsze. Że będzie mnie kochać, tak długo, jak żyję.
Zdusiłem szloch w mojej poduszce na wszelki wypadek. Płakałem do snu i żałowałem niewiedzy mojej córki, co do okropności życia. Mam nadzieję, że moja dziewczynka nigdy nie będzie musiała płakać tak, jak ja, chciałbym, żeby miała matkę, na którą mogłaby spojrzeć i w ogóle…
Bałem się dnia, w którym zrozumie, dlaczego tatuś płacze.   
______________________________________
*bomberjacket- przetłumaczyłam to jako pilotówkę, Harry ma taką skórzaną, grubą zimową kurtkę z kożuchem, to o nią chodzi, jeśli ktoś dalej nie ogarnia, Wujek Google nie gryzie :)
**ASDA- sieć marketów.
***Ruskes- zabijcie mnie, ale nie wiem, co to jest, ani nie mogę tego nigdzie znaleźć.
Zgaduję, że to koniec FWB.
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale specjalnie zostawiłam to na święta, żebym nie musiała siedzieć z rodziną :D
I jakie macie zdanie o tatusiu Harry’m? Daje rade chłopak, czy potrzebuje kobiecej ręki? A jak wrażenia, po Peigh? Chciałabym, żeby każdy, kto czytał, skomentował chociaż jednym wyrazem, bo to wiele dla mnie znaczy.
Robię sobie przerwę, chyba do wakacji, o ile w wakacje będę miała czas, bo może się zdarzyć, że będę pracować i to w dużo gorszej branży niż zeszłego lata ;/
W sumie znalazłam opowiadanie, bardzo ciekawe, ale nie wiem, czy byście chcieli i czy ktoś już go nie tłumaczy… I tutaj pojawia się pytanie do fanek 5SOS, czy ktoś wie, czy tłumaczone jest opowiadanie pt „This?” Byłabym wdzięczna za wszelakie info!
Dziękuję za wszystko. KOCHAM WAS, NAJLEPSI CZYTELNICY EVER <3
~Lady Morfine<3

P.S. Ah i mam nadzieję, że najedliście się w te święta, a całe żarcie poszło w cycki! ILY!

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 32

*Perspektywa Niall’a*
Upuściłem pudło z ciuchami na stopy, kiedy wszedłem do środka, a ciepło mojego mieszkania zderzyło się z moją zimną skórą, gdy ściągałem z szyi szalik, otrzepując bezgłośnie mój płaszcz. Ściągnąłem ostrożnie i cicho oba buty. Panowała grobowa cisza, gdzieniegdzie przebijały się pomruki jakiś głupawych teleturniejów telewizyjnych, które rozbrzmiewały z salonu echem w korytarzu. Tłum szalał, śmiejąc się, kiedy gospodarz zapowiadał kolejne rundy. Moje kroki skrzypiały na panelach, kiedy szedłem cicho do pomieszczenia.
Mój wzrok padł na wciąż leżącą na kanapie Tamarę. Bezdźwięcznie stanąłem w drzwiach, patrząc na nią przez cenną chwilę. Obserwowałem ją, jej delikatne, przymknięte rzęsy; spoczywające przez sekundę na jej kremowych policzkach, zanim je otworzyła, ukazując te niebieskie oczy, które przesyłały po moim ciele dreszcze, które starałem się rozgryźć. Studiowałem jej wysuszoną twarz. Jej blond włosy były tłuste, a twarz blada, pomijając szare kręgi, zatoczone pod jej oczami. Nie spała zbyt dużo wciągu nocy. Wiedziałem, ponieważ zawsze słyszałem jej płacz.
-W porządku?- zapytałem przez pokój. Uniosła spojrzenie, nie wiedząc, że tutaj jestem, dopóki nie przemówiłem, jej tępe spojrzenie odnalazło moją sylwetkę. Powróciła wzrokiem do telewizora, tak naprawdę nawet na niego nie patrząc i przytaknęła powoli. Sztuczne światło, padające z telewizji oświetlało ją, sprawiając, że błyszczała w dziwny, nieludzki sposób.
Wtoczyłem się wolno do środka, a każdy mój krok roznosił się głośno po moim pustym mieszkaniu. Usiadłem ostrożnie na fotelu, obserwując jej reakcję- albo jej brak. Nawet mnie nie zauważyła. To sprawiło, że gula w moim gardle się powiększyła. To sprawiło, że nienawiść, biegnąca wewnątrz mnie do tego, którego nazywałem moim przyjacielem, kumplem z zespołu, jej chłopakiem, zapulsowała mocniej i bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy dotrzymywałem jej towarzystwa w noce, gdy on nie wracał do domu była zupełnie inną dziewczyną. Była rozmowna, troskliwa i piękna w środku i na zewnątrz. Wiem, że to niewłaściwe czuć się tak wobec niej, ale jej towarzystwo było takie bezpieczne, jak w domu. Czasem była sztywna, czasem zachowywała się z rezerwą, ale to było tylko dlatego, że wcześniej została zraniona, tylko dlatego, że się bała- a ja mógłbym Kochać Ją mimo to. Mógłbym Kochać Ją dużo lepiej niż on kiedykolwiek by potrafił.
-Przyniosłem twoje ubrania- powiedziałem, mając nadzieję na odpowiedź, na cokolwiek. Na przejaw dziewczyny, którą była- Tak dużo, jak mogłem zabrać. To powinno sprawić, ze poczujesz się tutaj lepiej, prawda?
Martwy wzrok Tamary skierowany był na telewizję, wpatrując się w nią, w rzeczy, których nie mogłem dostrzec. Jej myśli pochłaniały ją ostatnimi czasy, była taka nieobecna. Była bez życia, tak daleka od przepięknej osoby, w której się zadurzyłem. Ponownie przytaknęła. Zagryzłem zęby z frustracji. Czy ona mnie w ogóle słuchała? Miałem wrażenie, że każde słowo tylko obijało się od jej głowy. Ale potrzebowałem, by ze mną porozmawiała. Tęskniłem za tym. Za dziewczyną, którą była.
Wiedziałem, co by wpłynęło na jej reakcję nawet, jeśli nie chciałem, by to to na nią wpłynęło. To mogło ją pobudzić, przywrócić jej uwagę, wyrwać ją spod złego zaklęcia, które na niej ciążyło.
-Harry tam był.
Natychmiastowo zauważyłem, że moje słowa do niej dotarły. Spuściła wzrok, a jej usta zadrżały. Jej szkliste oczy zaszły smutkiem. Nienawidziłem go za to. Za to, co jej robił.
-B-był- wyjąkała. Jej głos był ochrypły, a kiedy próbowała odchrząknąć, kaszel potrząsnął jej zmęczoną sylwetką, a ja wyciągnąłem dłoń, by jej pomóc, przytrzymać ją- nie wiem. Położyła się z powrotem, krzywiąc się, kaszel ją wymęczył.
-Nie wyglądasz zbyt dobrze, Tam- zdenerwowałem się, przykładając chłodną dłoń do jej czoła, a ona zapiszczała i odskoczyła.
-Wciąż… wciąż boli mnie głowa- wycharczała- Moje stawy są zastałe.
-Może powinnaś do kogoś pójść…
-Miałam już wszystkie kontrole- zapewniła mnie, potrząsając wolno głową- Powinny wykazać wszystko, co było nie tak.
-Czasami się mylą.
Mój ton był mroczny, zmartwiony, ostrzegawczy. Wywróciła oczami, a one były takie puste, że aż zabolało mnie w piersi. Pozwoliłem dłoni przeczesać przód jej włosów, masując delikatnie jej skronie. Mój wzrok karygodnie powędrował do jej różowych ust-w tej chwili spierzchniętych, ale wciąż idealnych. Chciałem ją pocałować. Boże, tak bardzo chciałem ją pocałować.
-To tylko dlatego, że już niedługo. Jestem taka duża- wzruszyła ramionami- Boli mnie przez taszczenie tego… tego malucha w środku- przywdziała napięty uśmiech, ale wciąż nie byłem przekonany. Rozejrzałem się, dostrzegając na stoliku do połowy wypełniony herbatą kubek, oczywiście zimnej, bo zrobił się na niej osad. Jej ulubiony kubek, różowy z księżniczką disney’a. Rzuciłem na nią wzrokiem.
-Jadłaś coś dzisiaj, Tamaro?- mój głos nie był do końca zły, ale miał tą nutkę. Jezu, ona i Harry byli tacy sami. Ledwie o siebie dbała, pozornie opętana przez myśli, że dłużej go z nią nie ma, że odszedł, że zdradził i tak dalej, i tak dalej. Pomyślałem o dzisiejszym poranku u niego, o ciemnych cieniach pod jego oczami, których wzrok był tępy, oddając wygląd jej oczu.
Zamrugała gwałtownie, patrząc karygodnie w dół, ale nie rozważała tego, jak ostatnio.
-Źle się czuję. Niczego nie mogę znieść.
Zadrwiłem, potrząsając głową i rozkładając się na fotelu.
-Tam, musisz o siebie zadbać, nawet ze względu na dziecko, do cholery. On potrzebuje witamin i tym podobnych, potrzebuje energii. Nie może tego dostać, jeśli ty leżysz o pustym brzuchu.
-Próbowałam tosta- zapewniła, przeciągając się i krzywiąc na chrupanie w kościach- Ale go zwróciłam. Więc po prostu wypiłam trochę herbaty.
-Czekaj, chorowałaś?- wykrztusiłem w skupieniu, nawiązując kontakt wzrokowy, którego łatwo unikała.
-Taa, może…
-Nie mówiłaś mi- skarciłem ją, umiejscowiłem ponownie dłoń na jej czole- Tamaro, musisz iść do lekarza.
-Nic mi nie jest- zaakcentowała, jej wzrok był kamienny, kiedy patrzyła na mnie. Popatrzyłem groźnie, unosząc brew.
Zapanowała długa cisza, kiedy się w siebie wpatrywaliśmy, a telewizor wciąż huczał w tle. Ona pierwsza przerwała kontakt, jej oczy nieco złagodniały i osiadła w nich wina.
-Zamierzasz mi powiedzieć, że wymiotujesz, bo to taki zaawansowany stan? Iż to dlatego, że jesteś taka duża?- patrzyłem na nią wyzywająco, ale ponownie unikała mojego wzroku. Skupiła wzrok na punkcie w telewizji, której i tak nie oglądała.
-Musisz się o siebie zatroszczyć, Tam.
-Nie, nie muszę- splunęła groźnie- Nie zależy mi już.
-Nie zależy ci na twoim dziecku?- krzyknąłem ostro, obserwując, jak jej złość topnieje. Była taka jak on. Dokładnie jak on. Oboje byli tacy dziecinni, tak egoistyczni, z takim poczuciem własnych praw, aż mi niedobrze. Bez możliwości na szerszą perspektywę. Bez możliwości obejrzenia się za siebie i ich własnych uczuć, porzucenia, zdrady, odrzucenia. Oboje reagowali w ten sam sposób- po prostu się poddawali.
Może byli dla siebie stworzeni, pomyślałem. Albo lepiej, może byli stworzeni, by się nawzajem zniszczyć.
-Nie mogę z tobą dłużej, Tamaro- potrząsnąłem słabo głową- Troszczę się o ciebie, ale to nie może iść w jedną stronę. Nie mogę siedzieć i robić wszystko za ciebie, jakbyś była dzieckiem. Musisz brać za siebie odpowiedzialność- nagle doświadczyłem deja vu z wykładu, jaki wygłosiłem wcześniej Harry’emu. Przełknąłem ból w moim środku, patrząc na nią i dostrzegając te wszystkie małe rzeczy, które w niej kochałem- jej śmiech, błyszczące oczy, gadatliwe usposobienie. Widziałem, jak one wszystkie zostały odrzucone, zaniedbane prze nią, przez jej obsesję na punkcie Harry’ego, tego, jak ją zranił. To ją pożerało, jak larwa pożera mięso, otaczając ją, unicestwiając ją. Niszcząc Tamarę, o którą się troszczyłem, zastępując ją czymś martwym i niemiłosiernym. Trupem. Nie potrafiłem jej takiej kochać, tak bardzo, jakbym tego chciał. Nie widziałem tego.
-Co masz na myśli, mówiąc że „nie możesz ze mną”?- zapytała cicho, będąc lekko zdziwioną moim oświadczeniem- nie zranioną, nie przestraszoną. Tylko w jakiś sposób otumanioną.
-Mam na myśli to, że mam dość biegania wokół ciebie, nie dostając nic w zamian- dopuściłem, odsuwając się od niej do fotela pod ścianą, dystans między nami mnie ranił, ale to było coś, co musiałem zrobić. Nie potrafiłem się nią opiekować, kiedy ona ledwie to dostrzegała- Możesz tutaj zostać, Tamaro, ale mam dość wkładania w ciebie tak dużo wysiłku, kiedy ty… ty jesteś jak samo-destruktor, bez względu na kogokolwiek- mój głos się trząsł i zakrztusiłem się, co brzmiało jak szloch. Ponieważ naprawdę mi na niej zależało. Na miłość boską, ja Ją Kochałem. Ale ona była trucizną, a ja nie mogłem. Nie mogłem tego dłużej ciągnąć.
Zerknęła na mnie z miejsca, w którym leżała. Jej oczy wpatrywały się we mnie. Były puste. Próżne. A potem spojrzała na telewizor, jakby nic się nie stało. Jakby naprawdę nie mogło jej to mniej obchodzić.
-Idę zrobić herbatę- wypowiedziała. Jaki fałszywy, beztroski głos. Jakby wszystko było w porządku i wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak pusta była. Naprawdę nie potrafiła więcej czuć. Naprawdę jej nie zależało- Chcesz?
-Nie, Tamaro- zacząłem, chcąc coś powiedzieć, sprawić, by coś poczuła, cokolwiek, sprawić, by zareagowała. Moje serce bolało. Czy naprawdę prawie w ogóle jej na mnie nie zależało?
-Okej- mruknęła słabo, przerywając mi i moim myślom, kiedy wstała i koce opadły na kanapę z jej sylwetki, kiedy uniosła swój różowy disney’owski kubek i wytoczyła się z pokoju, a jej papcie szurały po panelach. Jej duża postura oddaliła się ode mnie, wyszła przez drzwi, a ja patrzyłem za nią oniemiały. Kiedy wyszła, skryłem twarz w dłoniach, wzdychając, kiwając się w przód i w tył. Rozmyślając o naszych wspólnych czasach. O wszystkich rzeczach, przez jakie przechodziła ostatnio, a ja tam byłem. Zauważyła to w ogóle? Czy po prostu mnie przez cały czas wykorzystywała?
Wszystko, co wiedziałem to to, że Ją Kocham, bardzo głęboko. Dawną ją. Wszystko, co wiedziałem to to, że nie jest teraz sobą, może już nigdy nie będzie. Była chora. Była psychicznie chora, traciła zmysły, a jedynym lekarstwem był on. Harry. Niszczyli siebie nawzajem, ranili się, rozrywali siebie, ale wszystko, czego potrzebowała, czego chciała, to on. Wszystko, czego on wymagał, to ona. Nawet, jeśli się nawzajem ranili nawet, jeśli pieprzony świat się walił, tak długo, ja mieli siebie. Byli bezpieczni, razem, jak dwa kawałki puzzli. Potrzebowali drugiej połówki, by przetrwać. I dla mnie będzie najlepiej, jeśli złączę obrazek.
Głośny, rozniosły trzask z korytarza przedarł się do moich rozmyślań, moja głowa poderwała się. Byłem przez chwilę zaskoczony, a potem ostrożny. Mój puls zaczął szaleć ze strachu. Cisza opanowała mieszkanie, jedynie telewizor brzęczał- ponieważ szuranie papci zanikło.
-Tamaro?- zawołałem desperacko, panika zaczęła przejmować nade mną kontrolę. Ogromna, ciężka gula utworzyła się w moim gardle, powstrzymując mnie od przełykania śliny, od oddychania- Tamaro?!
Uniosłem się, biegnąc do korytarza, gdzie moje oczy napełniły się łzami na widok ciężarnej dziewczyny, leżącej na ziemi bez życia, jej blond włosy były rozrzucone a wokół jej głowy formowała się strużka krwi.
Jej ręka była rozpostarta na podłodze, wiotka, bez życia. Kilka metrów od niej, leżał jej kubek, roztrzaskany na kawałki. Kolejna część jej, która była złamana; kolejna część, która się rozpadła.
*Perspektywa Harry’ego*
Biegłem wzdłuż korytarza, moje stopy odbijały się od laminowanej podłogi, kiedy sapałem, moja klatka unosiła się i opadała, mój puls szalał z przerażenia. Blade fluorescencyjne światła oślepiały mnie, nudne, szare ściany sprawiały, że czułem się, jakby to było więzienie, a nie instytucja, mająca na celu pomagać, uzdrawiać. Nie zakorzeniło to we mnie nadziei, to miejsce. To miejsce, do którego ludzie przychodzą, by umrzeć.
Skręciłem za róg za znakiem, tak, jak powiedziała recepcjonistka. Na ścianie było pełno strzałek, jak na skrzyżowaniu. Podążałem ścieżką, którą mi wyznaczyła. Intensywna Terapia.
Powinienem iść na porodówkę. Powinienem trzymać jej dłoń, kiedy będzie przeć. Powinna ronić łzy, kiedy moje dziecko po raz pierwszy zaczęłoby płakać.
Obróciłem głowę, i dostrzegłem Niall’a na końcu korytarza, jego blond czupryna umiejscowiona była między kolanami, jakby miał wymiotować. Szedłem wzdłuż korytarza, płuca bolały mnie od ciężkich długich i zmęczonych wdechów, tak bardzo zmęczonych.  Tak bardzo chorych i zmęczonych.
-Niall- wyjąkałem, a jego głowa uniosła się na dźwięk jego imienia. Kiedy mnie zobaczył, znów wcisnął ją między kolana.
-Niall- powtórzyłem, kiedy się zbliżyłem- Co się dzieje?
-Usiądź, Harry.
-Co się do kurwy dzieje?- wybuchnąłem, uderzając dłonią w betonową ścianę obok mnie. Pierdolone poczekalnie, całe to pieprzone czekanie. Niall nie odpowiedział, a ja jęknąłem, starając się unormować oddech, kiedy oparłem głowę o ścianę, zamykając oczy i zasysając głęboko powietrze. Moje myśli były niepoukładane. Ja byłem niepoukładany.
-Upadła- powiedział ostatecznie, jego głos był niskim pomrukiem. Podniósł teraz głowę. Popatrzył na mnie w górę pustym spojrzeniem, które przebijało moje serce- Zastałem ją leżącą w korytarzu. Jej głowa krwawiła, więc zadzwoniłem po karetkę.
-Rozmawiałeś z nimi?- mamrotałem- Zadawali ci jakieś pytania, czy coś? Powiedzieli, co się dzieje?
-Nie- potrząsnął głową, przecierając sennie oczy- Nie. Nie jestem z rodziny. Niczego mi nie powiedzą, oprócz tego, że „oceniają jej stan”. Może tobie powiedzą, ze względu, że jesteś ojcem…
Jak na zawołanie, drzwi po naszej prawej stronie się otwarły, a zza nich wyłoniła się doktor Clark, jej fartuch powiewał, jak flaga na wietrze, jej twarz była tak blada, jak te ściany. Kiedy tylko ulokowałem na niej swój wzrok, wstałem na nogi, by przykuć jej uwagę, a Niall, zmaterializował się za mną, pocierając z niepokojem kark.
-Panie Styles…
-Gdzie Tamara?- wyrzuciłem, przerywając jej niegrzecznie, ale nie przejmując się tym- Co się dzieje?
-Panie Styles…
-Muszę wiedzieć- wyjąkałem szalenie, moja głowa odpływała- Muszę wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku. To moje dziecko, jasne?
Zerknęła w dół na tablicę w jej dłoniach, przeglądając ją szybko, zanim przycisnęła ją do piersi, odchrząkując niezręcznie.
-Jeśli mógłby pan po prostu usiąść, sprawdzamy jej stan.
Uderzyło w mój środek. Przerażenie. Raniące wszystko. Trzasnąłem dłonią o ceglaną ścianę, potrząsając do niej dziko głową.
-Nie!- zagrzmiałem, ciągnąc za włosy, przez tą głupią kobietę- Nie, chcę wiedzieć, co się do kurwy dzieje!
Niall położył dłoń na moim ramieniu, ale strząsnąłem ją groźnie. Doktor Clark na próżno starała się mnie uspokoić.
-Panie Styles, proszę…
-Harry, robisz scenę- wymamrotał z jadem Niall. Rozejrzałem się, by zobaczyć kilka innych członków rodzin, czekających w drugim końcu pomieszczenia, gapiących się na mnie, kiedy wrzeszczałem. Nie obchodziło mnie to. Naprawdę. Nie mogłem się do tego więcej zmusić; wszystko, o co się martwiłem właśnie rozpadło się na kawałki.
-Mam to w dupie- warknąłem, potrząsając głową, do lekarki, która patrzyła na mnie nieprzychylnie- Chcę wiedzieć, co się dzieje, ponieważ zapłaciłem tysiące, by zaopiekowała się pani moim dzieckiem i moją dziewczyną, a pani tego nie zrobiła.
-Proszę- nalegała, oczywiście zażenowana. Oczywiście skupiona na swojej reputacji, bardziej niż na mojej Tamarze- Proszę, niech się pan uspokoi, Panie Styles.
-Chcę wiedzieć, co się dzieje- wzruszyłem ramionami, mój głos się załamał- Muszę wiedzieć, jak się ma Tamara.
-Proszę być cierpliwym- rzuciła, mijając mnie- Oceniamy jej stan.
Przełknąłem gulę w gardle. Chciało mi się krzyczeć, chciałem pozdzierać te poliestrowe siedzenia gołymi rękami. Chciałem uderzyć w te betonowe ściany tak mocno, że moje knykcie zaczęłyby lśnić i sączyłoby się z nich. Chciałem sprawić sobie fizyczny ból; potrzebowałem w jakiś sposób wyładować emocje.
-Po prostu usiądź, Harry- mruknął Niall. Ponownie miał głowę między kolanami- Nic z nich jeszcze nie wyciągniemy.
Moje usta zadrżały, dłonie przebiegały przez wiotkie i tłuste włosy. Nie pomyślałem nawet o tym, jak wyglądam. Prawdopodobnie jak jakiś bezdomny psychopata. Opadłem na krzesło, chowając twarz w dłoniach, by zasłonić rażące fluorescencyjne światło. Oblizałem moje spierzchnięte, wyschnięte usta, starając się nie wybuchnąć płaczem. Czerpałem ciężkie, drżące oddechy po to, by się trochę uspokoić. Ale nie potrafiłem. Mój cały świat wisiał na włosku.
-Po prostu muszę wiedzieć, że ona wydobrzeje- wydyszałem, a zduszone to było przez moje dłonie. Usłyszałem, jak Niall pociąga nosem w zgodzie. Zirytowało mnie to, że się o nią troszczy. Że tutaj był, w jego głowie prawdopodobnie była dla niego kimś więcej niż przyjaciółką. Mogłem to zobaczyć na jego twarzy. Też ją kochał, a to świnia.
Nawet nie wiedziałem, co z nią było nie tak. Dlaczego upadła? Powróciłem pamięcią do pierwszego dnia w naszym nowym domu, kiedy miała zawroty głowy. Pamiętałem moje słowa.
…Powinnaś iść to sprawdzić, to nie może być normalne. Takie zawroty głowy. Gdybyś była teraz sama, to byś upadła…
-Czy dobrze się czuła?- zapytałem, unosząc głowę, by popatrzyć w kierunku Niall’a. Jego puste, niebieskie oczy spotkały moje, potrząsnął głową i wzruszył ramionami.
-Ledwie jadła, przez ciebie. Przez to, co jej zrobiłeś.
Uniosłem ze złością brew, kiedy chłodno odwrócił wzrok. W porządku, jeśli tak chce grać. Obwiniać mnie za to, że ona leży na intensywnej terapii; sprawić, bym poczuł się jeszcze gorzej, niż już się czuję. A czułem się kurewsko okropnie.
Doctor Clark wyszła zza rogu, a jej fartuch powiewał.
-Panie Styles, możemy teraz porozmawiać- nalegała, prowadząc mnie do swojego gabinetu. Prawie się potknąłem, podążając za nią, kiedy Niall deptał mi po stopach, ale lekarka zamknęła przed nim drzwi, kiedy ja się usadawiałem- Przepraszam, tylko połączenia bezpośrednie- nie mogłem powstrzymać zadowolonego z siebie spojrzenia, jakie mu rzuciłem. Cipa.
Zatopiła się w swoim obrotowym krześle za stołem, podając mi formularz Tamary do wypełnienia; jej imię, datę urodzenia, dane personalne. Zapytała mnie, jakie objawy miała Tamara, a ja opowiedziałem jej o bólach głowy, boleściach i zawrotach głowy. Przytaknęła uważnie, kładąc przed sobą papiery i tablicę, która jak przypuszczam była tabelą wyników Tamary, czy coś. Moje kolano nie przestawało podskakiwać, a w ustach miałem sucho. Miałem wrażenie, że zwymiotuję, jeśli będzie miała dla mnie złe wieści.
Nie mógłbym dalej żyć, jeśli z Tamarą byłoby coś nie tak.
Doktor Clark spojrzała mi w oczy, a ja miałem wrażenie, jakby serce miało mi wyskoczyć przez usta. Jej głos był grobowy, a z jej następna wypowiedzią, zgładziła ostatnie formy człowieczeństwa- nadziei- które miałem.
-Obawiam się, że to nie są dobre wieści, Harry.
W Tamarze rozbudował się stan przedrzucawkowy*. Może się to ujawnić u kobiet po dwudziestym tygodniu ciąży. Ma to duży wpływ na życie obydwojga- i matki i dziecka. Wymieniła wiele objawów, identyfikując te, których doświadczyła Tamara, ale ja nie słuchałem. Nie jestem pewien, czy nawet jeszcze żyję, naprawdę; miałem to dziwne uczucie, jakbym nie był połączony z moim ciałem. Jakbym był poza nim, mój umysł był odłączony. Wiem, że sobie to wyobrażałem, ponieważ chciałem wstać i wyjść, znaleźć drogę i rzucić się pod samochód. Zakończyć to wszystko. Ale nie mogłem. Moje nogi nie chciały się poruszyć.
Dodała, że ten stan powinien zostać wykryty. Wystąpiły „problemy”, powiedziała, z badaniami. To była pomyłka. Wypadek. Takie rzeczy się zdarzają- gówno się zdarza i umierasz. Ale sprawa jest taka, że życie Tamary to nie wypadek, a teraz ona mi mówi, że zwykłe badania, które powinny wykazać zagrażającą życiu chorobę, która wspaniale była u mojej dziewczyny i dziecka, pomyliły się „przez przypadek”?
Zebrałem siłę w nogach, ponieważ wstałem, popychając szafki na dokumenty i krzycząc w jej zimny, martwy gabinet, upadając na kolana. Musiała zawołać pielęgniarkę, by pomogła mnie uspokoić wystarczająco tak, abym był zdolny podpisać papiery dla Tamary w razie awaryjnego cesarskiego. Byłem dla niej najbliższą osobą, którą mogli o to poprosić.
W najlepszym wypadku, mogą ocalić dwójkę, ale z upływem czasu to było coraz mniej prawdopodobne. Im szybciej zaczną operację, tym większe są szanse. Jeśli dojdzie do przedrzucawki może popaść w spazmy i istniało małe ryzyko, że może dojść do kalectwa albo uszkodzenia mózgu, jeśli drgawki będą ciężkie. Dziecko może zostać niedotlenione i umrze. Musieli wydostać dziecko najszybciej, jak to możliwe, więc wezmą ją na cesarkę w każdej chwili. Byłem zdolny by pójść do niej przed tym. Kręciło mi się w głowie i byłem słaby. Pielęgniarka pomogła mi wstać z podłogi i poprowadziła mnie w dół korytarza, z Niall’em idącym za nami z niepokojem po to tylko, aby znów zamknięto przed nim drzwi.
Nawet jej nie rozpoznałem z tą maską tlenową na twarzy. Była krucha, delikatna. Była bardzo blada, a jej oczy były zapadnięte. Wyglądała jak śmierć, a ja czułem się tak w środku. Opadłem zmęczony na krzesło po boku jej łóżka; ściskając jej drobną dłoń w mojej i obserwując, jak jej oczy trzepoczą pod powiekami. Gorące łzy paliły moją skórę, otarłem je wierzchem dłoni, a rękaw mojej bluzy wkrótce przemókł. Nie wiedziałem, co mam robić- nigdy nie miałem nikogo bliskiego w takim stanie. Nie wiedziałem, czy powinienem do niej mówić. Nie mogłaby tego usłyszeć, byłem pewien. Kreśliłem kółka na jej dłoni, mając nadzieję, że to poczuje. Ledwie rejestrowałem fakturę jej skóry pod moimi palcami, starając się ją sobie przypomnieć, tak, jak starałem się sobie przypomnieć każdą rysę jej twarzy. Przełknąłem ciężko ślinę, krzywiąc się na ból w klatce, jakbym był rozdarty i krwawił.
Oblizałem wargi, smakując moich własnych, słonych łez na języku.  Moje myśli przewijały w głowie wspomnienia, jak film. Trzymanie jej ręki, kiedy jeździliśmy na łyżwach w zeszłe święta, uprawianie seksu, z nią na szafce kuchennej. Jej uderzająca o drzwiczki szafki głowa. Zachichotałem lekko na to wspomnienie. Pamiętam kochanie się z nią w moim łóżku, i całowanie jej miękkich ust, przytulanie się w jej mieszkaniu z jakimiś głupimi filmami. Wzięcie jej do mnie na święta, bransoletka, którą jej dałem, byliśmy wtedy tak zakochani. Kiedy to wszystko się tak zmieniło? Nawet nie pamiętam. Nawet się nie starałem; myślałem tylko o dobrych rzeczach.
-Nie powinienem był tego robić- zdałem sobie sprawę, że mamrotam głośno, wciąż trzymając jej dłoń- Możesz jeszcze żyć. A ja… wspominam to wszystko, jakbyś już odeszła.
Pikanie jej serca na monitorze było jedyna odpowiedzią, a ja zassałem powietrze.
-Zgaduję, że to tak na wszelki wypadek. Chcę zapamiętać, co do ciebie czuję... tylko na wypadek, gdybym po raz ostatni… trzymał twoją dłoń .
-Ale wydobrzejesz. Wydobrzejesz. Obudzisz się i znów będziemy razem. Przysięgam, że nigdy cię nie skrzywdzę tak, jak… nie, nigdy. Ty i dziecko, to wszystko, co się teraz dla mnie liczy, a ja byłem zbyt głupi, by to dostrzec.
Moje słowa nagle się załamały, zaschło mi w ustach. Wzruszyłem ramionami, ale nie było nikogo, kto by to widział. Pomyślałem o malutkim Jamesie. Jego życie nawet się jeszcze nie zaczęło- on nie może być mi odebrany.
-Zostajesz tutaj- zapewniłem, ściskając ją- Ze mną. I ja i ty, będziemy wychowywać małego Jamesa, razem. Słyszysz mnie? Będzie wyglądał, jak ty. Tak, jak ty. Nie możesz mnie z nim zostawić samego. Nie będę potrafił zrobić tego sam.
Ale szanse były w jej rękach. Tylko jedna na pięćdziesiąt kobiet z wykrytą przedrzucawką umiera. Jedno z czterdziestu dzieci umiera. Ale w końcu szanse nigdy nam nie sprzyjały. Może już na starcie byliśmy straceni. Skrzyżowanie gwiazdorskich kochanków.
-Malutki James też z tego wyjdzie- powiedziałem, w końcu myślałem pozytywnie i to miało zapewnić bardziej mnie niż ją- Oboje z tego wyjdziecie. Ja, ty i dziecko. Rodzina.
Moje łzy teraz piekły, kiedy się do niej zbliżyłem, przyciskając mokry pocałunek do jej policzka, gdy zauważyłem pojawiającą się przy drzwiach pielęgniarkę.
-Kocham was oboje-  wyszeptałem, kiedy usłyszałem kliknięcie drzwi i pielęgniarka wyciągnęła mnie z powrotem do poczekalni, która równie dobrze mogłaby być czyśćcem, skąd Niall patrzył na mnie, jakby nigdy w  życiu nie gardził nikim bardziej.
-Jak ona się ma?
Oparłem się, wyczerpany, potrząsając głową.
-Nie wygląda jak ona. W ogóle.
-Wyjdzie z tego?
Wzruszyłem ramionami. Zasługiwał na odpowiedź, ale nie byłem w formie, by o tym rozmawiać, kiedy ledwie myślałem, gdy ledwie czułem, że żyję.
-Nie wiem, Niall. Po prostu nie wiem.

Operacja powinna trwać trzydzieści do czterdziestu pięciu minut. Katusze. Siedziałem na moim krześle, które było porysowane paznokciami, zagryzając wargę, dopóki nie krwawiła, obgryzając paznokcie, dopóki nie piekły, moje kolano podskakiwało nerwowo, a moje myśli wirowały bez kontroli, zamęt. Czułem się, jakby w mojej głowie odbył się wypadek samochodowy.
Co, jeśli przeżyje? Będzie w ogóle chciała mnie widzieć, znać mnie? Wciąż ją zdradziłem, nic się nie zmieniło…
Co, jeśli umrze? Jak będę żył, jak ruszę dalej, bez niej? Jest za młoda, by umrzeć, ma tylko siedemnaście lat. Powinniśmy przeżyć całe nasze życie razem…
Co, jeśli dziecko przeżyje, a ona nie? Nie poradzę sobie z dzieckiem, nie będę potrafił go sam wychować, jestem tylko młodym…
A co, jeśli dziecko umrze? Co, jeśli mój maluszek zostanie mi zabrany, zanim w ogóle będzie miał w życiu szansę? Jak sobie z tym poradzę, jak będę mógł zapomnieć, w ogóle żyć, kiedykolwiek założyć rodzinę, wiedząc, że nigdy nie miałem szansy go poznać…
Nie czułem nic prócz przerażenia. Serce waliło mi w piersi, uderzając powoli, boleśnie, jakby moja krew była zrobiona z betonu, jakby się zatykała, kłując. Starałem się zrelaksować, starać się myśleć o najlepszym wypadku w scenariuszu. Zamknąłem oczy i pomyślałem o sobie, o Tamarze. Jej uśmiech błyszczał do mnie, pełne, różowe usta, spotykają moje, delikatnie, kiedy trzymałaby nasze nowonarodzone dziecko w ramionach. Mogłem wyczuć dziecięcy puder, kiedy trzymałem w ramionach ciepły ciężar, moją krew i kości. Mogę wyczuć delikatne bicie serca naprzeciw mojej klatki, kiedy malutkie paluszki zaciskają się wokół mojego kciuka, mogę zobaczyć ciepłe, niebieskie oczy Tamary, błyszczące od łez szczęścia. Mogłem dostrzec w niej życie, zdrowie bijące od jej skóry, kiedy się do mnie uśmiecha, moje ciało kiwało się, kołysząc nasz malutki cud do utęsknionego snu. Piękna rodzina. Moje życie, moja miłość. Moje wszystko.
Wywołano moje imię z końca korytarza. Otworzyłem oczy, w połowie oczekując zobaczenia przed sobą sceny, którą sobie wymarzyłem. Ale zamiast tego patrzyłem w zimny, szpitalny korytarz i w tą samą pielęgniarkę, która patrzyła na mnie niespokojnym wzrokiem. Skrzywiła się z powagą, przybliżając się, i tylko teraz dostrzegłem, jak ładna była. Podeszła do mnie, a ja starałem się uśmiechnąć, słaba mgiełka wytworzonego szczęścia, doprowadziła mnie do rzeczywistości po moim śnie na jawie. Nie odwzajemniła uśmiechu.
Położyła dłoń na mojej, a jej oczy były takie sympatyczne.
-Tak mi przykro, Harry- wyszeptała.
A potem powiedziała mi, że Tamara nie żyje.
***
[Polecam sobie puścić: click]
Czy kiedykolwiek wyobrażałeś sobie, że gwiazdy błyszczą dla ciebie?
Spadają w dół, jak jesienne liście,
I cicho teraz, zamknij oczy przed snem,
I jesteś mile stąd, a wczoraj
Byłaś tutaj ze mną**
***
Malutkie rączki. Takie malutkie rączki. Obserwowałem jej malutką twarz, jej nos, kiedy się marszczył i piszczała, delikatny odgłos, jaki może wydobywać z siebie kot. Uniosłem jedną z jej malutkich dłoni do moich ust, pozostawiając pełen miłości pocałunek na jej skórze. Różowej skórze. Jej paznokcie nie były większe od połowy ziarenka ryżu tak, jak mówi piosenka. Moje zielone oczy umiejscowione były na jej małym ciałku, a tępy ból dalej we mnie tkwił, tak prawdziwy… trzymanie jej sprawiało, że czułem, jakby dziura choć trochę się zasklepiła.
-Jak zamierzasz ją nazwać?
Niall stał u wezgłowia jej łóżeczka, jednego z tych okropnych, z plastikami takie, jakie zawsze mają w szpitalach. Nie wyglądało na wygodne. Nie chciałem jej kłaść na ten cienki materac. Chciałem na zawsze trzymać ją w moich ramionach.
Zerknąłem na jej twarz. Delikatne, małe rysy, nie do końca jeszcze rozwinięte. W swoim czasie dorośnie do ciała, jakie jej przekazano, ale nawet teraz mogłem dostrzec małe podobieństwa. Różowe usta. Kształt jej nosa. Kiedy patrzyłem na twarz mojej córki, zawsze będę widział ten zapierający dech w piersiach uśmiech Tamary. Zawsze będę ją widział.
 Nie oderwałem od niej oczu, kiedy odpowiedziałem. Wciąż wpatrywałem się w jej idealną twarzyczkę, idealne rzęsy, spoczywające na jej policzkach.
-Peighton- westchnąłem- Malutka Peighton.
_________________________________________________
*Stan przedrzucawkowy- częsty u kobiet w ciąży, związany z nadciśnieniem.
**Tekst piosenki Eda Sheerana- Autumn Leaves, ale musiałam go przetłumaczyć, bo jest bardzo istotny.
Ja wciąż ryczę i zamierzam do rana słuchać Autumn Leaves.
Kto się tego spodziewał? Bo ja miałam mieszane uczucia… Piszcie, zwłaszcza, że to już ostatni rozdział. Został nam jeszcze tylko epilog, który nie mam pojęcia, kiedy się pojawi, z różnych powodów, ale nie będę ich tłumaczyć, bo raczej mało Was to obchodzi.
POSTARAM SIĘ GO PRZETŁUMACZYĆ JAK NAJSZYBCIEJ.
Kocham Was Misie, do następnego.
~Lady Morfine<3
@Harry_FWB
@Tamara_FWB

@ladymorfinepl

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 31

Światło wpadające przez odsłonięte zasłony raziło mnie w oczy, kiedy stopniowo odzyskiwałem świadomość. Mój mózg był zamglony i gęsto zamazany, pulsował boleśnie w mojej czaszce, moje myśli były pogmatwane przez resztki alkoholu, które zostały w mojej krwi po wczorajszej pijatyce. Wyczyściłem lodówkę z połowy sześciopaków piwa i butelki wina, którą kiedyś miałem zamiar wypić z nią, kiedy mielibyśmy coś ważnego do świętowania. Teraz to już się nigdy nie stanie. Nigdy.
Tarłem oczy, dopóki nie zaczęły mnie piec. Moje usta były jak suche papier ścierny i nie mogłem przełknąć śliny. Czułem się jak trup, chcący wstać z grobu, w tym zimnym, pustym łóżku, które bardziej było jak cegły pod moim ciałem niżeli wygodny materac. Pomijając moją niewygodę, jakkolwiek mój maraton pitny nie był daremny, ponieważ dzisiaj czułem się otępiały. Rozległy, przeszywający ból, na który natknąłem się podczas bliskiego wypadku na drodze w święta wciąż gościł w mojej klatce piersiowej. Co było… co, kilka dni temu, co najmniej. Nie liczyłem czasu. Nie robię nic prócz upijania się do zapomnienia, odkąd tutaj jestem. Płakałem godzinami, szlochając w pustą przestrzeń, kiedy zatruwałem się wszystkim, co mogłem znaleźć. Ignorowałem telefony od mamy, podnosiłem komórkę jedynie po to, by zostawić kolejne bezsensowne wiadomości na sekretarce Tamary. Z frustracji pewnego dnia rzuciłem nim o ścianę, obserwując, jak rozpada się na kawałki, po czym znów zaszlochałem. Kiedy to było? Wczoraj? Przedwczoraj? To wszystko było zamglone. Czas nie miał znaczenia w mojej głowie nie, kiedy czułem się tak pusty, jak ten cholerny dom. Bez niej byłem pusty.
Kiedy wspomnienia zalewały moją głowę kawałek po kawałku, zdałem sobie sprawę z tego, co mnie obudziło. Przekręciłem się niekomfortowo i skrzywiłem się na światło, kiedy dłonią szukałem na stoliku nocnym budzika, zrzucając ramki i książki, kiedy wściekle go chwyciłem. Trzymałem go dokładnie przed oczami, patrząc na wyświetlacz- 10:03 rano. Uniosłem brew i ponownie opadłem, prychając i jęcząc na ból w moich mięśniach. Starałem się słuchać, nadstawić uszu i się skoncentrować, ale moja głowa pękała i tak ciężko było mi się skupić. Ale mogłem dosłyszeć grzechotanie, stukanie i ruchy. Odgłosy z dołu, jakby ktoś chodził i przesuwał rzeczy. Zmusiłem się do wstania, zakładając na siebie jakieś brudne dresy i zasuwaną bluzę, wzdrygnąłem się na zimne powietrze. Nawet nie myślałem o tym, by włączyć ogrzewanie. Ledwo jadłem, odkąd tutaj jestem;  wszystko odrzucałem, ale teraz miałem kaca, a mój żołądek zaburczał głośno, a ja prawie poczułem nikły głód.
Robiłem ostrożne kroki w dół korytarza, rozglądając się przekrwionymi oczami za sprawcą tych hałasów. Starałem się przypomnieć sobie, czy kłopociłem się nawet zamknięciem drzwi. Może ktoś się włamał, a w moim obecnym stanie, nie mógłbym nawet siebie obronić. Wytężyłem boleśnie wzrok, zawiódł mnie, zamazując wszystko i przerywając widoczność. Ale mogłem dostrzec stojącego w korytarzu niegroźnego chłopaka. Obserwowałem go, gdy kopnął za sobą drzwi, z pustymi kartonami stojącymi na podłodze przed nim. Przebiegł dłonią przez swoje blond włosy wzdychając, kiedy przyglądał się scenie przed nim, myśląc przez chwilę, prawdopodobnie decydując od czego ma zacząć. Kiedy schód zaskrzypiał pod moją nogą, jego niebieskie oczy uniosły się na ten dźwięk, zwężając się, gdy mnie ujrzały. Odchrząknąłem niezręcznie, mój nieużywany głos był ochrypły i niezdrowy.
-Co robisz?
Niall patrzył na mnie w ciszy. Mogłem dostrzec niechęć w jego oczach. Nienawiść.
-Jestem tu, by wziąć rzeczy Tamary.
Podniósł pudełko, chwytając dobrze karton, zanim ruszył stałym tempem do schodów. Stałem w połowie nich, zdezorientowany, oszołomiony, a najbardziej to smutny. Moje serce nie potrafiło sobie z tym poradzić, nie wiedząc, jak zareagować. Nie mogłem wymyśleć innej odpowiedzi niż nieszczęśliwy, pełen żalu zawód.
-Nie… nie możesz, nie możesz wziąć jej rzeczy. Ona tu mieszka.
-Już nie- obalił bez serca. Jego wyraz twarzy był jak z kamienia, kiedy wszedł na schody, stopień niżej niż ja, naprzeciw mnie. Wystawiłem rękę, zastępując mu drogę, by go powstrzymać.
-Zejdź mi z drogi, Harry.
-Nie możesz. Ona tu mieszka, tu jest jej miejsce…
-Ona zostaje ze mną- powiedział chłodno- Potrzebowała się gdzieś zatrzymać, po tym, jak potraktowałeś ją, jak gówno. Ona zasługuje na więcej niż to. Teraz złaź z drogi, prosiła mnie, bym to zrobił.
-Nie- walczyłem, moje suche oczy zaszły łzami, a głos trząsł się żałośnie. Teraz, kiedy przemawiałem mój głosy był delikatnym, słabym szeptem. Żałosne- Nie, ona wraca. Jej rzeczy powinny tutaj być, kiedy wróci…
-Ona tutaj nie wróci- krzyknął Niall w moją twarz, odsuwając moją słabą sylwetkę i kontynuując bezlitosne wspinanie się w górę. Odgarnąłem zmęczony włosy do tyłu, podążając za nim, głęboko w środku wiedząc, że ma rację. Dlaczego miałaby tu wrócić? Czego by chciała z takim nieudacznikiem, jak ja? Byłem nic niewart. Bezużyteczny. Ale było mi przykro, nawet wiedząc, że to wszystko moja wina. I nienawidziłem Niall’a. Odbierał mi ją, odciągając ją ode mnie dalej i nienawidziłem go za to.
Wkroczył do sypialni, a ja wszedłem po nim, czując zażenowanie na widok, w jakim stanie ona jest; puste kartony po jedzeniu i butelki o piwach walały się po podłodze, a pościel w połowie zwisała z lóżka. To był znak. Popatrzył na mnie ze zniesmaczeniem przez ramię, kiedy rozejrzał się po pomieszczeniu, przykładając pudełko do garderoby.
-Musisz się wziąć w garść, Harry. Spójrz na stan tego miejsca!
Jego głos był chłodny, złośliwy. Nie brzmiał, jak Niall, którego znałem, a w sumie było mi daleko do Harry’ego, którego kiedyś nazywał przyjacielem.
-Spójrz na siebie- potrząsnął z odrazą głową. Nie widziałem siebie, od nie wiem, kiedy. Zerknąłem przez ramię na daremnie wiszące na ścianie białe lustro, moje własne, zimne, puste spojrzenie wpatrywało się we mnie. Moje oczy były zapadnięte, czerwone i przekrwione, moja skóra była blada, jak u osoby, która leży na łożu śmierci. Miałem ciemny cień zarostu na szczęce, biegnący w górę policzków. Moje włosy były wiotkie i tłuste. Dzisiaj było mi daleko do wyglądu przystojnego członka pop’owego zespołu. Wyglądałem jak ktoś, kto powoli umiera.
-Ja po prostu…- mruknąłem, walcząc o wymówkę- Tęsknię za nią. Tak bardzo. Nie wiem, co robić, Niall, ja tylko chcę ją z powrotem.
Brzmiałem słabo, nędznie, kiedy głos mi się załamał i zaszedłem łzami. Otwierał przypadkowe szuflady, pakując jej rzeczy do pudła.
-Taa, ostrzegałem cię i posłuchałeś mnie? Nie, a teraz ona odeszła i to jest tylko i wyłącznie twoja wina, Harry, a ty się musisz kurwa w końcu obudzić i zdać sobie z tego sprawę- popatrzył na mnie, jego oczy pociemniały ze złości, wściekłość biegła głęboko w nich- Musisz przestać zachowywać się, jak dziecko i zacząć brać odpowiedzialność za swoje czyny. Tamara jest załamana. Nie możesz oczekiwać, że ktoś się będzie się nad tobą litował.
 Pociągnąłem nosem, powstrzymując się od łez, które chciały wypłynąć. Słuchanie takich opryskliwości bolało, to było wszystko, co w głębi siebie wiedziałem, ale nie chciałem tego do siebie dopuszczać. To, że tak bardzo spierdoliłem, a teraz to wszystko jest zniszczone. To, że tak długo zajęło mi zdecydowanie czy chcę być częścią życia Tamary i mojego dziecka, aż ona zdecydowała za mnie. To wszystko była moja wina. A ja nie mogłem tego odwrócić.
-Nigdy nie chciałem, by tak się stało- przeprosiłem niewystarczająco.
Potrząsnął głową, szydząc w buncie z moich pomyłek.
-Wychodziłeś pieprzyć jakieś dziwki, kiedy ona leżała w domu, sama, w ciąży. Nigdy nie chciałeś by, co się stało? Nie chciałeś jej zdradzić, czy nie chciałeś tego, by się dowiedziała?
-Wciąż ją kocham, Niall, zawsze kochałem, ale po prostu…
-Co?- warknął, odwracając się do mnie na pięcie i wyrzucając w powietrze jej koszulkę- Co się stało, Harry? Proszę wyjaśnij mi swój tok myślenia, bo ja go po prostu nie rozumiem.
Jego oczy były ciemne od gwałtowności. Wwiercały się we mnie. To bolało. Wszyscy odwrócili się przeciwko mnie, wszyscy, których kochałem. Wszyscy mnie nienawidzili.
-Spanikowałem- wymamrotałem- Spanikowałem i zjebałem.
-Zasługuje lepiej niż na ciebie- zagotowało się w nim, schylił się, by zebrać ostrożnie wszystkie jej rzeczy- Zasługuje na kogoś, kto mógłby ją właściwie pokochać, a ty nigdy nie potrafiłeś, Harry.
-Zawsze ją kochałem!- splunąłem w obronie- Nie kupuję tego gówna od ciebie, Niall, nie wiesz, przez co przechodziliśmy. Przyślij Tamarę po jej własne rzeczy- chciałem chwycić za pudełko, ale odciągnął je z mojego zasięgu, marszcząc brwi.
-Ona nie chce cię widzieć. Nie chce cię więcej w swoim życiu.
Nazwał sprawę po imieniu, a ja cofnąłem się z bólem. Trafiło w sedno- to zabolało najbardziej. Czy naprawdę aż tak mnie nienawidziła? Nie mogłaby nawet znieść widoku mojej twarzy?
Gorycz uderzyła  w zakopany, jak instynkt przetrwania bolesny smutek. Blokując obrażenia w zarozumiałej odpowiedzi.
-Przespała się z Joshem i przygarnąłem ją z powrotem- jad spływał z moich słów. Zostawiały kwas na moich ustach.
-To było co innego i dobrze o tym wiesz- argumentował Niall- Wasza dwójka nie była wtedy nawet razem.
-Och dobrze, okej- splunąłem, zaciskając pięści, kiedy stąpałem niezręcznie po mojej własnej sypialni- Rozmawiała z tobą, prawda? Przekręcając rzeczy. Mała suka.
Nie miałem tego na myśli. To po prostu tak wyszło w wyniku wściekłości na wszystko, na życie, na zwrot losu, który mnie niszczył. W każdym razie nie odpowiedział. Trzymał spuszczoną głowę, pakując piżamy, a wściekłość w mojej krwi zmieniła się w podstępną, dziecięcą falę oburzenia.
-Przedawkuję.
Niall nawet nie podniósł wzroku.
-Nie bądź kurewsko niemądry, Harry.
-Zrobię to- powiedziałem, zapewniając nawet, jeśli wiem, że bym nie mógł. Nigdy bym tego nie zrobił. Chciałem tylko wykorzystać to w celu otrzymania odrobiny litości. Czułem się, jakbym powinien być ofiarą, chciałem nią być. Nie lubiłem być tym złym, a to była moja odpowiedź- Nie mam powodu, by żyć.
-Masz swoje dziecko, na miłość boską, Harry. Nawet się nie waż być aż tak samolubnym.
Wiedziałem, że ma rację, pieprzoną rację, za każdym razem, to był Niall. Chciałem go kopnąć, uderzyć go, ponieważ byłem taki sfrustrowany, tak kurewsko zmęczony i miałem dość wszystkiego, nawet jego. Nienawidziłem tego wszystkiego. Wszystkiego. Chciałem umrzeć. Jak Boga kocham, marzyłem by po prostu paść tutaj trupem i zostawić to wszystko za sobą. Zasługiwałem na to. Nienawidziłem siebie, osoby, którą się stałem. Nie zasługiwałem na nic więcej, jak na śmierć. Zasługiwałem na tortury i wszelakie cierpienia, jakie tylko świat miał do zaoferowania.
Ale nie mogłem. Nigdy nie mógłbym odebrać sobie życia, niezależnie czy Tamara mnie zostawiła, czy nie, wciąż nosiła mojego potomka z krwi i kości. Nie mógłbym opuścić tego świata z wiedzą, że mój malutki miałby żyć beze mnie. nie mógłbym umrzeć, wiedząc, że nie byłoby mnie tu, by ich chronić, by ich kochać, by chociaż raz ich zobaczyć. Żyłem dla nich samotnie. Dla mojego maluszka.
Ale Tamara odeszła, zabierając ze sobą moje dziecko.  Jeśli nie chciała mnie w swoim życiu, czy nie dotyczyło to również życia dziecka?
-Co sprawia, że myślisz- osowiałem, potrząsając głową z chorego zawodu- Iż Tamara pozwoli mi widywać moje dziecko, skoro nie chce mnie w swoim życiu, Niall?- rzuciłem mu tym wyzwanie. Nie rozejrzał się, ale zapanowała długa cisza i wiedziałem, że mam rację. Miałem rację, kiedy mówiłem, że nie mam po co żyć. To była moja wina, ale wciąż byłem poważny.
-Ona nie chce cię tutaj- przemówił po, jakby się wydawało godzinach ciszy. Nawet nie ruszał ciuchów, tylko siedział- Kiedy dziecko się urodzi. Powiedziała, że nie chce cię tutaj.
Gula uformowała się w moim gardle. Chciałem ją przełknąć, ale to było niemożliwe. Zadyszałem, głupi, drżący odgłos i łzy spłynęły po moich policzkach, pozostawiając na moich ustach słonawy posmak. Miałem więcej racji niż sądziłem. Moje dziecko nie będzie częścią mojego życia, w ogóle. Będę szczęśliwy, jeśli kiedykolwiek będę mógł je spotkać.
-Niall- wyrzuciłem, opadając na podłogę z plecami naprzeciw ściany, z głową w dłoniach, kiedy zaniosłem się szlochem. Nie wiem, dlaczego wypowiedziałem jego imię, ale nie wiedziałem, co innego mam powiedzieć- Niall, proszę. Proszę…
-Napiszę do ciebie, Harry- powiedział stanowczo, wstając z pudłem i kierując się do drzwi. Starałem się przełknąć łzy i zerknąć na niego, górującego nade mną.
-C-co?
-Napiszę do ciebie. Kiedy będzie rodzić. Powinieneś tam być.
Zabrało mi chwilę, by słowa, które wypowiedział zaskoczyły, ale poczułem ciepło na sercu. Coś nowego. Prawie jak uśmiech.
-Dz-dzięki, Niall.
Przytaknął delikatnie, odsuwając się ode mnie, jakbym śmierdział, kiedy podciągnąłem się z podłogi.
-Spoko.
-Jest na dniach- zauważyłem- Który dzisiaj mamy?
 Niall spojrzał na mnie ponad zapakowanym pudełkiem i to był pierwszy raz dzisiaj, kiedy zobaczyłem coś w jego oczach. Litość.
-Harry, jest 3 stycznia.
Moje oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu- Nowy Rok przyszedł i odszedł w kompletnym zapomnieniu. Minęło 10 dni, odkąd wróciłem tutaj z Cheshire, w noc, kiedy odeszła. A ja przebrnąłem przez to pijany i nieświadomy.
-Och- wymamrotałem. Przytaknął smutno- Cóż. Zatem szczęśliwego Nowego Roku, Niall.
Oblizał wargi, wędrując swoim współczującym wzrokiem na podłogę.
-Taa, Harry. Szczęśliwego Nowego Roku.
_______________________________
Przepraszam za błędy, ale w ogóle nie miałam weny do tego rozdziału ;/
Co o tym sądzicie? Bo ja w pewnej chwili zdębiałam, kiedy Harry ponownie zaczął mówić o przedawkowaniu… Głupi idiota -.- No a Tamara z Niall’em :D Kto się tego spodziewał?
PISZCIE :)
Dziękuję za 13 tys. wyświeleń, które stuknęło przed chwilką :)
Następny dodam jakoś w przyszłym tygodniu :)
@Harry_FWB
@Tamara_FWB
@ladymorfinepl
~Lady Morfine <3

piątek, 28 marca 2014

Rozdział 30

*Perspektywa Harry’ego*
Wszystko wokół mnie było ciemnością.
Obraz zamazał mi się niebezpiecznie, gdy pędziłem autostradą, silnik zagłuszał swym dźwiękiem krew pulsującą mi w uszach. Samochód warczał, a prędkościomierz na desce rozdzielczej przekraczał 150 kilometrów na godzinę. Knykcie mi pobielałby od ściskania kierownicy mojego życia. Jeślibym się czegoś nie trzymał, to cały świat by mi się załamał.
Ponownie przeszedłem do sekretarki. Ponownie i znowu i jeszcze raz. Zerknąłem z bólem i bez nadziei na telefon leżący na konsoli, powódź wypłynęła z moich oczu, kiedy słyszałem jej szczęśliwy głos w słuchawce.
Po sygnale zostaw wiadomość.
-Tamaro- wydyszałem słabo w pustą przestrzeń. Nie było jej tu. Mój umysł starał się zrozumieć, co to wszystko znaczyło. Zaszlochałem głośno i wiedziałem, że ona usłyszy to na drugim końcu linii- Tam, skarbie, odbierz telefon. Proszę, błagam cię. Jestem w drodze do domu…
Kiedy słowa opuściły moje usta, reflektory oślepiły mnie, a moje rozproszone myśli przeszły w przerażenie. Skupiłem całą swoją uwagę na nakręceniu kierownicy, zbaczając z drogi i ponownie składając się z piskiem, by zawrócić do Kingston. Koła wpadły w poślizg, samochód zaczął wirować i chwiać się niebezpiecznie na lodzie, serce szalało mi w piersi.
Jakiś samochód zaczął na mnie trąbić za moją bezmyślną jazdę, kiedy wcisnąłem hamulec jakiś metr przed ceglaną ścianą. Mrugałem jak szalony, a klatka unosiła się i opadała od adrenaliny. Trząsłem się.
…By nagrać kolejną wiadomość, wciśnij jeden…
Roztrzęsiony przełknąłem ślinę. Samochód za mną nerwowo zawrócił wówczas, gdy ja dalej byłem tak, jak byłem, mój Range Rover kręcił się niezręcznie po drodze. Moje oczy z roztrzęsieniem popatrzyły na zegarek, świecący na desce rozdzielczej. 12.03. Jest Boże Narodzenie.
A ja jestem całkowicie sam.
_________________________________
Cóż, Harry, sam to na siebie sprowadziłeś. Ale mimo wszystko i tak mi go szkoda, chociaż zawzięcie opowiadałam się po stronie Tamary :D
A Wy jak sądzicie? On mógł tam zginąć!
Krótki, ale taki napisała autorka, za to następny ma chyba coś koło 10 stron, więc pojawi się pod koniec przyszłego tygodnia :)
Pozdrawiam~Lady Morfine<3
@Harry_FWB
@Tamara_FWB

@ladymorfinepl

środa, 26 marca 2014

Rozdział 29, część II

*Perspektywa Harry’ego*
Pokój, który kiedyś należał do mnie wprowadził moje serce w nostalgiczny nastrój moich nastoletnich lat. Czułem się, jakbym wyszedł pewnego ranka w 2010 roku do domu zawodników w Londynie i zostało to w jakiś sposób umieszczone w czasowej kapsule, niedosięgalne przez zmiany zachodzące wokół. Ledwo ogarniałem, jak wiele się zmieniło- nawet przez ten rok, kiedy po raz ostatni spaliśmy tutaj razem z Tamarą. Teraz zostanę tatą. Moje życie wywróciło się do góry nogami.
Zanurzyłem się do łóżka, obok ciepłego ciała Tamary, jej sylwetka odziana była w puszystą piżamę, naciągniętą pod każdym możliwym aspektem. Tam, gdzie zatrzymywały się jej nogawki, zakryła je skarpetkami. Jej ciało było jak twierdza do zdobycia dla zimna, które chciałoby przedostać się do jej skóry.
 -Jesteś jak taki malutki pluszowy misiaczek- zagruchałem w skórę jej szyi, przyciskając delikatny pocałunek za jej szczęką, zanim zgasiłem lampkę, przenosząc nas w ciemność.
-Jestem ogromna- zachichotała śpiąco w odpowiedzi- Nie ma w tym nic „malutkiego”.
Wtuliliśmy się w siebie, a ja wściubiłem nos w jej kark, jeżdżąc nim po jej skórze, zanim pozwoliłem moim otwartym, mokrym ustom trącić jej ciało, zostawiając ścieżkę do jej ramienia. Zatrzymałem się, słuchając jej delikatnego oddechu.
-Kocham Cię- mój głos był lekkim szeptem, muskającym jej skórę.
Zapanowała długa cisza. Za długa. Przełknąłem smutek z mojego gardła, kiedy zdałem sobie sprawę, że ona rozważa, czy też mnie Kocha. To była moja wina. Wszystko moja wina.
-Też Cię Kocham, Harry- zerknęła na mnie ponad ramieniem, delikatnie przekręcając szyję. Jej okrągłe, szeroko otwarte oczy błysnęły nawet w ciemności, jej idealne, pełne usta, przepięknie się wydęły. Zaparło mi dech w piersiach, kiedy spojrzałem prosto w jej oczy, serce waliło mi w piersi. Kochałem Ją tak bardzo, że aż bolało. To bolało, ponieważ się bałem. Ponieważ bałem się, że kłamię, kiedy mówię, że Ją Kocham.
-Chcę się z tobą kochać- westchnąłem w ciepłe powietrze mojego pokoju. Obserwowałem mięśnie jej szyi, kiedy przełknęła ślinę, jej świecące niebieskie tęczówki utrzymywały się na moich. Zniżyłem swoje usta do jej, zasysając jej górną wargę pomiędzy moje i całując ją delikatnie. Jej ciało poruszyło się niespokojnie, a pościel ją okalająca zmierzwiła się, przycisnęła swój puszysty tył do mojej klatki.
Przerwałem pocałunek, dysząc, moja krew pulsowała z pożądania. Chciałem ją poczuć, nic tylko ją. Chciałem, by wszystko, co do niej czuję mnie obezwładniło. Chciałem znów poczuć, że Ją Kocham, a jeśli nie, to przynajmniej chciałem udawać.
-Mogę?- wymruczałem, odgarniając blond włosy z jej pięknej twarzy. Przez chwilę żuła swoją wargę, podpierając się na łokciu, by lepiej mnie widzieć, sięgając w tył drugą dłonią i wplatając palce w moje potargane loki.
-Nie wiem- drażniła mnie z uśmieszkiem- Możesz?
Kąciki moich ust uniosły się w odpowiedzi na jej figlarny uśmieszek, zobaczyłem tą figlarną, drażniącą się dziewczynę, którą znałem. Pocałowałem ją delikatnie raz jeszcze, krew spłynęła do mojego krocza, gdy jej delikatne palce masowały skórę mojej głowy, gładko drapiąc moją szyję i powodując u mnie dreszcze.
Wsunąłem palce pod materiał jej koszulki termicznej, odsuwając nasze usta, kiedy przelotnie zadarłem jej koszulkę, odrzucając ją w głąb pokoju. Moje duże dłonie odnalazły jej nabrzmiałe piersi, zduszony jęk wydobył się z głębi jej gardła, kiedy stopniowo dotykałem jej ciała.
-Mmm, Harry- wydyszała, odsuwając się od moich ust- Ostrożnie, jestem delikatna.
-Przepraszam- przeprosiłem na wdechu, całując jej szczękę- Jesteś taka piękna, mówiłem ci to ostatnio?
Zarumieniła się pod moim ciemnym spojrzeniem, kiedy spijałem każdy kształt jej twarzy. Przycisnąłem swoje miękkie usta z powrotem do jej, ciągnąc delikatnie za dół jej piżamy. Uniosła z trudnością biodra, ściągając bawełniane spodenki razem z bielizną. Przycisnąłem do siebie ciasno jej plecy, łącząc nasze ciała jak elementy układanki. Moje palce drążyły ścieżkę w dół, między jej nogi, smakując jej wilgotności.
-Jest dobrze, prawda?-  wymamrotałem niepewnie w ciemność, oblizując powoli usta. Moje oczy przebiegły po jej rysach, zapamiętując każdą idealną linię jej twarzy. Czy możemy uprawiać seks, kiedy jest już w tak zaawansowanej ciąży? Nie mam pojęcia. Poczułem falę poczucia winy. Spędzałem dni, zapijając moje uczucia, pakując się w kłopoty, kiedy ona siedziała sama w domu, czytając książki o macierzyństwie, które obiecałem z nią przestudiować.
-To niesamowite- uśmiechnęła się ciepło- Tak bardzo cię pragnęłam, Harry.
Przełknąłem ślinę. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Tak okropnie ją zaniedbałem. Wspomnienia o naszym gorącym pieprzeniu w ubikacji zalały mnie, czułem, jakby to kalało mnie w oczy, ponieważ widziałem ją tak wyraziście, jej nagie ciało wciśnięte znajomo w moje, jej rozchylone usta, jęczące moje imię.
Jeśliby była jedna rzecz, której najbardziej żałowałem w moim krótkim, żałosnym życiu, byłaby to ona. Moje chwilowe wygaszenie skargi, które zmieniło mnie w potwora. Czułem się, jakbym zbrukał niewinne ciało Tamary, moimi brudnymi rękami, dłońmi, które dotykały inne ciało z taką nietrzeźwą, bezmyślną pasją. Nienawidziłem siebie za to. 
-Pragnę cię, kochanie- wyszeptałem. Jej niebieskie oczy zamrugały w oczodołach, zęby z niecierpliwością zatopiła w swojej dolnej wardze.
Moje dłonie rozdzieliły jej nogi, kiedy położyła się na mnie, sięgając w tył dłonią, by przebiec po mojej umięśnionej klatce. Mój oddech zwolnił, kiedy uniosłem jej uda, niewyraźnie zadzierając jej stopę na moją łydkę, zanim sięgnąłem między nas, by wziąć w dłoń moją twardą długość. Przebiegłem po niej dłonią raz czy dwa i zaschło mi w ustach. Ustawiłem się i usłyszałem jej błagalny pisk, proszący o więcej.
-Proszę- wyrzuciła, drżąc. Popatrzyłem w jej oczy, utrzymywaliśmy nasze intensywne spojrzenie, które przeszło przez każdy nerw mojego ciała, gdy zagłębiłem w nią główkę, pchając, dopóki nie mogła już więcej zmieścić.
Dyszała i odrzuciła głowę na moje ramię, jeździłem dłonią w górę i w dół po jej udzie, całując jej szyję, językiem gładząc jej skórę, kiedy zanurzyłem się w niej prawie całkowicie i wyszedłem. Krzyknęła głośno, wyginając się w łuk w moich ramionach. Jej ścianki zacisnęły się wokół mnie, a ja jęknąłem, cielesne pragnienie ogarnęło mnie całkowicie.
-Kurwa… O Boże- wydyszałem, intensywność uczucia jej wokół mnie sprawiała, że byłem mokry. Westchnęła, kręcąc się i drżąc w moim uścisku, kiedy się w niej zagłębiałem; płytkie, szybkie ruchy moich bioder, które zmieniały ją w gorącą papkę. Wiedziałem, że jest delikatna, więc odczuwała moje ciało, jakby to było zupełnie nieprawdopodobne.
-Harry- pisnęła moje imię, dzieląc je na dwie sylaby, z głosem pełnym trwogi- O mój Boże, Harry.
-Jesteś nieprawdopodobna- pochwaliłem ją, mamrotając w zagłębienie jej ramienia- Jesteś piękna, Tam. Taka seksowna. Taka ciasna wokół mnie…
Wydała z siebie drżący okrzyk przyjemności, kiedy wbiłem w nią ostro swe biodra. Brzmiała tak gorąco; mógłbym dojść z zamkniętymi oczami jedynie w akompaniamencie dźwięków, jakie z siebie wydawała.
Nagle zacisnęła się wokół mnie, ścianki ścisnęły bezlitośnie mojego kutasa, kiedy dźwięk, który w ogóle nie brzmiał, jak ja wydobył się z mojego gardła.
-Kurwa, nie, Tamaro! Nie rób tego- dojdę- błagałem do jej ucha.
Zadrżałem z przyjemności, kiedy zaciskała się raz po razie, wysyłając gorące dreszcze przez moje ciało aż do palców u stóp. Wgryzłem się w jej ramię, zaciskając oczy, kiedy kontynuowałem pchanie i wypychanie. To wszystko było takie niesamowite- ponowne trzymanie jej, ponowne kochanie się z nią. Nasze ruchy były krótkie i niedbałe, jej ruchy były ograniczone przez brzuszek, ale mogłem wyczuć gorąco budujące się w dole mojego brzucha, bulgoczące w moich jelitach.
Sięgnąłem do jej przodu, wolną dłoń przyciskając do krzywizny między jej udami, muskając kciukiem jej łechtaczkę, chichocząc w jej szyję, kiedy praktycznie na mnie warknęła. Jej mięśnie znów się zacisnęły, wydobyłem z siebie jęk, moja skóra wysiadała z przyjemności.
Mogłem poczuć, jak jej całe ciało pulsuje wokół mnie. W minucie stała się jeszcze bardziej aktywna, jej jęki i westchnienia wzrastały. Zataczałem kółka na jej łechtaczce, liżąc jej delikatną, ciepłą szyję.
-Wypuść to- namawiałem ją prawie bezgłośnie- Wypuść to dla mnie, Tamaro…
Zadyszała, zamykając oczy, kiedy jej ciało zaczęło się gwałtownie trząść, uda zacisnęły się spazmatycznie wokół mojego kutasa, a ścianki się zwęziły. Jęknąłem w jej szyję, czując jak mój orgazm odcina mnie od świata. Od wszystkiego za wyjątkiem niej.
Moje napięte mięśnie stopniowo się rozluźniały. Tamara wypuściła długi oddech i wyplątała się ze mnie. Pokój był teraz ciepły i duszny, nie było ryzyka, że któremuś z nas będzie zimno. Teraz byliśmy dla siebie nawzajem okryciami, obydwa nasze ciała były lepkie i gorące od dotyku. Przyciągnąłem ją bliżej, trzymając ją, gdy układała się, by zapaść w sen.
-Naprawdę Cię Kocham- wymruczałem do jej ucha. Słyszałem uśmiech w jej głosie, kiedy odpowiadała.
-Nawet przez minutę tego nie podważałam.
*Perspektywa Tamary*
Wigilia
-A co powiesz na Percy?
Spojrzałam groźnie na Harry’ego zniesmaczona, leżąc w wygodnej pozycji na jego łóżku, obserwując ja kręci się pracowicie po swoim pokoju.
-Harry, nie nazwiemy naszego dziecka Percy!
-Dlaczego- jęknął tym swoim głębokim, jak roztopiona czekolada głosem. Wywróciłam oczami, uśmiechając się za jego plecami. Patrzył uważnie w lustro, wiszące na jego ścianie, kiedy wiązał krawat, rozsupłując go, dopóki nie był idealnej długości.
-Ponieważ ludzie będą się z niego śmiali. Będą go nazywać Świnką Percy.
-Nie, nie będą- zaprotestował, potrząsając głową. Obrócił się w moim kierunku na pięcie, moje serce zabiło dziko, kiedy spojrzałam na jego sylwetkę, odzianą w dopasowany czarny garnitur. Wyglądał nieskazitelnie, jego kremowa, gładka skóra pod nieokiełznaną grzywką.
-Ja będę- argumentowałam nonszalancko, a on posłał mi krzywe spojrzenie, ale uśmiechnął się z humorem.
Wychodził tego wieczora, zostawiając mnie samą w noc przed świętami- cóż nie mogłam narzekać- zostałam zapytana o zostanie w domu. Na dworze było o wiele za zimno, a ubieranie się ciepło w moim rozmiarze zdecydowanie nie było tego warte. To był ten sam bal charytatywny, na którym byliśmy zeszłego roku wtedy, kiedy wystawił mnie dla jakiejś brunetki, a potem uratował mnie od nachalnego dresiarza na parkingu. Pomagał zebrać pieniądze na udział, a ja byłam z niego dumna. W końcu serce chłopaka było na właściwym miejscu.
-Co sądzisz o Olivierze?- zaoferowałam, wpatrując się bezczynnie w książkę z imionami, którą dała nam Anne. Leżałam szczęśliwa na plecach, odciążając kręgosłup od ciężaru mojego brzucha- Ładne, prawda?
-Olivier to imię dla jakiejś sieroty- wtrącił, potrząsając głową- Proszę, sir, mów dalej?
-Ugh, okej- westchnęłam w frustracji, przeglądając mozolnie niekończącą się listę imion. Przewróciłam kilka stron, przerzucając niespokojnie- Po prostu będę czytać po kolei, a ty będziesz tylko mówił tak lub nie, zrozumiałeś?
-Dajesz.
-Harley, Harrison, Hayden, Heath, Hector, Henry, Herbert…- wędrowałam wzrokiem, wpatrując się bezczynnie-…Issac…Jack, Jackson, Jacob, Jaden….Jake, James, Jamie…
-Czekaj chwilę- wtrącił nagle Harry- Co to było? James?
-Taa- odpowiedziałam niezainteresowana- Co z nim?
-Podoba mi się- odpowiedział Harry z mglistym spojrzeniem, oczy miał skupione, kiedy rozważał użytkowanie go w codziennych sytuacjach; wołając Jamesa na dół, pytając Jamesa, czy odrobił zadania, opowiadając ludziom o jego synu, Jamesie…
-James Styles- wypróbowałam to w moich ustach- Ma ten wydźwięk?
-Taa- zgodził się z uśmiechem. Uniosłam delikatnie kąciki ust, obserwując jego kędzierzawą osobę, gładząc miękko mój brzuch- Mały James…
-Naprawdę mi się podoba- zapewnił z uśmiechem- James…
-Cóż, mamy ustalone, zanim przejdziemy dalej?- zapytałam, gdy Harry kładł się niezręcznie na łóżku, starając się nie pomiąć swojego idealnie wyprasowanego stroju, który ograniczał jego ruchy do niezręcznych.
Przycisnął dużą rękę do równego kształtu mojego brzucha, pokrywając dobrą jego część swoją dłonią.
-Hej, mały mężczyzno- wymruczał ściszonym tonem do trzepoczącego w środku stworzonka- Mały James. Podoba ci się to? James?
Poczułam ostre kopnięcie i uśmiechnęłam się instynktownie, odzwierciedlając reakcję Harry’ego.
-Więc ustalone- zgodził się. Zatrzymał się na chwilę, jego pełne usta wydęły się, jak u ryby, kiedy zastanawiał się czy powiedzieć, czy nie- Ale… co jeśli to będzie dziewczynka?
Jęknęłam zmęczona, wywracając na niego oczy z rozbawieniem.
--Harry, czy ty masz coś przeciwko współczesnej medycynie czy co?!
-Nigdy nie wiadomo!- krzyknął dobitnie- Słyszałaś wczoraj mamę, miałem być Harriet.
-Cóż, mam dość tej pieprzonej książki-burknęłam, spychając ją ostrożnie na pościel.
-Po prostu moglibyśmy mieć jakieś przygotowane- wyjaśnił, wstając z materaca- Na wypadek.
-Masz coś konkretnego na myśli?- spytałam.
Zatrzymał się, jego oczy zagłębione były w marzeniach. Odchrząknął, wzruszając ramionami, oczywiście lekko zażenowany tym, czym ma się ze mną podzielić.
-Zawsze podobało mi się Darcy dla dziewczynki.
Mogłam dostrzec ostrożność w jego oczach, nerwowość związaną z wyznaniem mi tego. Miał dużo powodów do zdenerwowania. Mój żołądek nagle się zacisnął, moje serce krzyczało zbuntowane na jego wybór.
-Nie nazwę jej Darcy- odpowiedziałam pewnie. Widziałam, jak jego wyraz twarzy zmienił się natychmiastowo w zawód, ale to było oburzające- nie nazwę tak siebie z krwi i kości.
-Co z nim nie tak?- zapytał smutno.
-Jest okropne, Harry- otrząsnęłam się- Brzmi jak coś z osiemnastego stulecia.
-Myślisz o Dumie i Uprzedzeniu.
-Dokładnie!- potwierdziłam gorączkowo- Czytałeś to kiedykolwiek? To najnudniejsze gówno w historii, bazujące na IX wieku i równoważne z The Only Way Is Essex!*
Wydął wargi, mogłam powiedzieć, że jest zirytowany. Głupiutki, mały chłopiec, który w jakiś sposób i tak wyglądał uroczo. Postanowiłam wypowiedzieć się teraz, póki jeszcze mogę.
-Podoba mi się Peighton dla dziewczynki.
Harry zmarszczył twarz, unosząc na mnie natychmiastowo nos.
-Och Boże, to brzmi jak dla jakiegoś bachora, który uczęszcza do prywatnej szkoły i bierze lekcje jazdy konno!
Zadrwiłam, wkurzając się tym na niego.
-Dobra, zostawimy to teraz. W każdym razie to chłopiec- malutki James.
-Zobaczymy- Harry przypomniał o swoim sceptycyzmie, a ja zakryłam uśmiechem moją urazę na to, że odrzucił moją propozycję imienia. On wciąż miał nadzieję na trzymanie jego małej księżniczki, nawet po całym tym czasie- to było niezaprzeczalnie słodkie.
-Cokolwiek- rzuciłam, kiedy wychodził za drzwi. Usłyszałam, jak idzie przez korytarz, dopóki drzwi od łazienki nie zamknęły się za nim. Rozłożyłam się wygodnie na jego łóżku, unosząc ręce nad głowę. Byłam wykończona i okropnie ciężka. Dużo więcej ostatnio rozmawialiśmy- dużo, dużo więcej. A ostatniej nocy, kiedy znów mnie dotykał, miałam wrażenie, jakby nic się nigdy nie stało, jakby wszystko było w porządku. Chciałam wierzyć, że wszystko było dobrze, pomijając małą zadrę, która wciąż była w moim sercu. Prawie mogłam się do tego przekonać; prawie potrafiłam zapomnieć.
Wciąż obstawałam przy tym, że te święta będą idealne nawet, jeśli wciąż byłam dla niego ostra, przez to, co robił ostatnimi tygodniami. Chociaż raz chciałam mieć idealne święta. Byłam zdeterminowana, by to stało się tradycją.
 Jego telefon zaczął wibrować na materacu, mrugając obok mnie. To przerwało moje wcześniejsze, spokojne rozmyślenia, a ja popatrzyłam na niego z irytacją. Moje niezachwianie zadowolone myśli odpłynęły, a dźwięk jego telefonu niemile mi o tym przypominał, o tym, jak był nim pochłonięty ostatnio, nawet wczoraj. I ten podejrzany telefon, kiedy wyszedł na korytarz, gdy przyjechaliśmy. Rozmawialiśmy, a on co chwilę w niego klikał, zapewniając mnie krótko, że to był Nick, kiedykolwiek bym nie pytała. Był niegodzien zaufania, a moja cierpliwość sięgała szczytu.
Unosiłam się z wysiłkiem stopniowo z posłania. Usiadłam, zerkając ostrożnie na ekran.
Lydia dzwoni.
Przełknęłam ciężko ślinę. Dlaczego jakaś dziewczyna dzwoniła do niego wieczorem, zwłaszcza wiedząc, że jest z rodziną? Ze mną? Nikt z pracy nie przeszkadzałby mu podczas krótkiej przerwy… więc kim ona jest?
Zanim miałam szansę na dalsze rozmyślenia, rozłączyła się, a ekran przeszedł do jego skrzynki nieodebranych, do sposobu, w jaki prawdopodobnie musiał zostawić go przedtem. Przełknęłam ślinę z zaciśniętym gardłem, wmawiając sobie, że to złe, przeglądać jego prywatne rzeczy, ale tym samym pragnąc tego. Uniosłam powoli palce, odblokowując ekran, wyświetliło mi się to. Moje oczy skanowały niecierpliwie zawartość. Żołądek mi się wywrócił.
Nie mogę przestać o tobie myśleć ;) xxx
Myślałeś o mnie? I o tym, co chciałbyś mi zrobić…?
Chcę cię w sobie, Harry…
Było pełno wiadomości od niej. Każda z nich była sugestywna- każda z nich to ukazywała.
Ta noc w klubie była niesamowita, powinniśmy to powtórzyć… Nie mogę przestać o tobie myśleć…
Ta noc?
Dałeś mi najlepszy numerek, jaki kiedykolwiek miałam, Harry ;)
Poczułam ciężar w żołądku. Moje dziecko kopało, a mi chciało się płakać. Prawie jej nie odpisywał… dlaczego jej nawet nie odpisywał? O Boże, znalazłam jedną wiadomość, czytałam ją z szalejącym sercem i piekącymi oczami.
Przestań do mnie pisać, Lydio. Ta noc była pomyłką, okej? Jestem z Tam, kocham ją, więc proszę, przestań już.
Przejrzałam kilka następnych- groźnie i niejasno chciała wyrazić swoją historię, a Harry się z nią kłócił. Czułam, jak moje jelita po raz kolejny się ściskają, kiedy wspominała o ich „oszałamiających” ekscesach i wyobraziłam go sobie, jak ją posuwał. Tą okropną dziewczynę o imieniu Lydia. Szczupłą, seksowną pindę, która pozwalała mu ze sobą zrobić, cokolwiek tylko chciał, która mruczała do jego ucha i przyjmowała go idealnie, ponieważ nie miała ogromnego, wystającego, nieatrakcyjnego brzucha z dzieckiem, który zalegał niezręcznie między nimi. W te wszystkie noce, kiedy wtaczał się przez drzwi w każdej godzinie, był z nią? Czy naprawdę to był tylko raz, czy może wspomniała tylko o tej nocy, ponieważ szczególnie zapadła jej w pamięć?
Ten seks nie powinien był mieć miejsca, byłem pijany, proszę Lydio, staram się jak tylko mogę, by mi wyszło z Tamarą i to była pomyłka…
-Tamara?
Natychmiastowo odrzuciłam telefon, zerkając i udając nonszalancję, kiedy mała, kędzierzawa głowa Harry’ego pojawiła się w szczelinie drzwi.
-Wychodzimy, dobrze? Wrócę w nocy, nie czekaj, bo może być już późno. Uważaj na siebie, dobrze?
Przełknęłam kwas, palący, zgniły, podły i wciąż nienawistny, głęboki ból złamanego serca ogarnął mój głos, podniesiony o ton.
-Taa- pisnęłam.
Uniósł brew na mój cieniutki głos. Zrobił krok w głąb pokoju.
-Wszystko w porządku?
-Mmmhm- przytaknęłam w krzykliwym kłamstwie, wzruszając do niego ramionami- Po prostu jestem trochę zmęczona.
Uniósł kąciki ust, przemierzając pokój i zgarniając swój szatański telefon. Schylił się, by musnąć moje usta, a ja odwróciłam zdegustowana głowę, jego ciepłe usta dotknęły mojego policzka w lekkiej dezorientacji.
-Śpij dobrze, skarbie- wymruczał niezwykle delikatnie, uśmiechając się ciepło, zanim opuścił pokój. Czekałam w ciszy, z bólem na łóżku, aż drzwi na dole się za nimi zamkną i kiedy auto zniknie w dole ulicy. Wtedy uniosłam się z rozpaczą z materaca i zaczęłam działać, zbierając każde moje ubranie, które mogłam znaleźć i wrzucając je do gotowej torby, łzy spływały cicho ze smarkami z nosa, kiedy pociągałam nim stopniowo, dręcząc moje ciało.
Wzięłam wszystko, co mogłam i zarzuciłam torbę na ramię. Przycisnęłam telefon do ucha i z drżącym głosem zamówiłam taksówkę, podając jego adres, rozłączając się z ze ściskającym serce uczuciem nieszczęścia. Będą tutaj za dwadzieścia minut. Zostawię to wszystko za sobą- będę samotną matką nienarodzonego dziecka.
Wzięłam kawałek papieru z jego szafki nocnej, odrywając z niej mały skrawek. Z trzęsącą dłonią naskrobałam słowa, które chciałam, by zobaczył, zanim odejdę z jego życia i wezmę ze sobą jego dziecko. Chciałam, by się zapytał, czy było warto- czy jego marne noce, spędzone z jakąś dziwką były warte stracenia jego rodziny, jego dziecka. Czy było warto mnie stracić.
Mam nadzieję, że była tego warta.
*The Only Way Is Essex- serial, w którym dużo jest rozpusty.
________________________
Mam nadzieję, że nie nienawidzicie mnie aż ta bardzo, za tak rzadkie dodawanie rozdziałów, ale też jestem tylko człowiekiem, który- jak pech chciał- lubi imprezować.
Jak Wam się podoba? Dobry początek, ale zakończenie nieciekawe… Zobaczymy, co będzie następnie :) Zbliżamy się ku końcowi :D
Jak sądzicie, Tamara dobrze postąpiła? Co byście zrobiły na jej miejscu? Jakie przewidujecie zachowanie Harry’ego po zobaczeniu liściku? PISZCIE, JESTEM CIEKAWA XD
Następny dodam w piątek!
~Lady Morfine<3
@Harry_FWB
@Tamara_FWB

@ladymorfinepl <<<<<<<<<- wszelkie pytania na tt :)