poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Epilog

Rok później.
Obudziłem się, na starcie czując zimne stopy, które wystawały mi spod kołdry. Powietrze było chłodne, styczniowa pogoda odbijała się na mnie. W ustach miałem sucho, jak na plaży, co wszystko powstrzymywało. Zastanawiałem się, czy znów będzie dziś sypał śnieg.
Usłyszałem za sobą cichutki chichot z końca pokoju. Uniosłem głowę z poduszki, gdzie leżała, przetarłem oczy, przewracając się na drugą stronę, moje zielone oczy znalazły źródło dźwięku.Obserwowała mnie uważnie z końca pokoju, szeroko otwarte, niebieskie oczy mrugały od śmiechu na fakt, że się obudziłem. Jej pełne usta uniosły się do góry, a ja się uśmiechnąłem.
-Dzień dobry, kochanie.
Zachichotała ponownie, piękny, mały, leciutki nosek, który rozświetlał mój świat. Było coś optymistycznego w tym niewinnym wzroku, kiedy mnie obserwowała. Przekręciła się, pulchnymi rączkami chwytając za barierki swojego łóżeczka i podciągając się, by stanąć na chwiejnych stópkach. Westchnąłem powoli, rozkoszując się ostatnimi chwilami w moim wygodnym łóżku, zanim westchnąłem ciężko, staczając się z niego. Ubrałem się szybko, kiedy ona gaworzyła bezsensownie za moimi plecami. Bez entuzjazmu wyszczotkowałem zęby, zmierzwiłem trochę włosy i wyglądałem w połowie przyzwoicie. Powlokłem się z powrotem do pokoju, by zobaczyć, że patrzy na mnie przez szczebelki swojego łóżeczka, czyste uwielbienie wypełniało jej. To kochałem najbardziej w byciu tatą- wiedzę, że jestem najważniejszą rzeczą, jedyną rzeczą, w jej całym wszechświecie.
-Pora wstawać, co skarbie?- zanuciłem, kiedy uniosłem ją do góry z posłania za jej ramiona. Umieściłem ją sobie na biodrze, kołysząc się, uśmiechając się do niej, kiedy chichotała, ściskając w swoich malutkich piąstkach moją koszulkę. Ułożyłem ją w rogu na przewijaku, przebierając ją, rozsypując malinki na jej brzuszku i uśmiechając się, kiedy zapiszczała ze śmiechu. Założyłem jej jegginsy i ulubioną bluzkę ze świnką Peppą, całując jej główkę, gdy ponownie ją podniosłem i zszedłem na dół. Pokazywała na swoją koszulkę i gaworzyła.
-Taa, świnka Peppa- skomentowałem uszczypliwie, manewrując po schodach z nią w ramionach. Muszę zamontować bramki przy schodach, bo ostatnio często do nich raczkuje. Usadowiłem ją w kuchni na jej wysokim krześle, miksując trochę bananów i odgrzewając jej mleko. Włączyłem telewizję i ukazało się Cbeebies, ze wspomnianą wcześniej świnką na ekranie, otrzymując aprobaty i oklaski od mojej dziewczynki. To nie wymagało zbyt dużo wysiłku, by nakarmić ją bananami, lubiła je. Wszyscy żartowali, że ma to po mnie.
Sam niespiesznie wpychałem sobie jedzenie do buzi, zakładając moją pilotówkę* i szalik, zanim zacząłem ubierać moje dziecko, wciskając jej malutkie i pulchne rączki w rękawy jej płaszczyka Burberry, owijając wokół jej szyi szalik, wsuwając na jej malutkie dłonie bawełniane rękawiczki, z czego próbowała się wykręcić.
-Czas, by iść skarbie- ogłosiłem wesoło. Czajnik się zagotował, buchając parą, zanim doszedłem do samochodu, odśnieżając go z lodu, który zdobił przednią szybę. Chrupiący, biały śnieg skrzypiał pod moimi stopami, kiedy otwarłem drzwi samochodu, sadzając wierzgające dziecko w jej foteliku, a chwilę później uruchomiłem silnik RangeRover’a, który niegdyś był moją dumą i uwielbieniem, moim symbolem, a teraz jest moim rodzinnym wehikułem. Na tylnym siedzeniu porozrzucane były zabawki, kocyki, torby dziecięce i pieluszki. Przypomniałem sobie ze słabym uśmiechem, jak pieprzyłem dziewczyny na tych siedzeniach, dając im na chwilę świat. Skóra trzeszczała na skórzanym obiciu, gładka, gorąca i szalona. To było tak dawno, albo tak się wydawało, a ja byłem zupełnie inną osobą. To było prawie smutne. Media nazywały to tragedią. Dziewiętnastolatek, który miałby świat na wyciągnięcie dłoni, wpadł w pułapkę, zniszczony przez okropny zwrot akcji. Wszystko to zostało skradzione; jak palące wspomnienia, fruwające na zimowym wietrze pod postacią dymu i popiołu. Starałem się o tym nie myśleć. Formując delikatny, wesoły uśmiech, kiedy brnąłem przez ostatni program Grimmy’ego.
Podjechaliśmy pod ASDA**. Z łatwością odnalazłem miejsce parkingowe, odpinając gaworzące i wierzgające dziecko z jej pasów i wsadziłem ją do wózka. Kopała nóżkami, wbijając raz za razem swoje stópki w moje podbrzusze. Udawałem, że płaczę, a ona śmiała się z mojego bólu, mały łotr. Wiedziałem, że ona naprawdę mnie kocha, więc rozweseliłem się i także zacząłem się śmiać.
Zadanie to było tak nudne i ponure, a jednak wciąż było najbardziej interesującą częścią mojego tygodnia. Och, wow, jak nudne stało się moje życie, skoro zakupy spożywcze stały się światełkiem w mojej egzystencji. Przynajmniej to była szansa, by wydostać się z domu. Jedno z miejsc na zewnątrz, w których czułem się równie komfortowo, jak w domu.
Spacerowałem wzdłuż alejek, z moim ciągle chichoczącym dzieckiem, kiedy robiłem do niej miny. Wziąłem trochę warzyw do obiadów i dobrą zawartość owoców. Lubiłem zdrową dietę, a Peighton kochała swoje banany. Wziąłem też kilka gotowych dań. Karygodna przyjemność. Ruskes***, moje kolejne uzależnienie. Peighton zawsze piszczy, kiedy je jem, bo myśli, że one są „jej” i przez to się wścieka. Lubiłem odwzajemniać jej uniesioną brew i patrzeć, jak uderza malutkimi rączkami o podłogę, kiedy jęczy i piszczy. Była urocza, kiedy się złościła tak, jak jej matka zawsze była.
-Co powiesz na te?- zdałem sobie sprawę, że mówię do niej, trzymając w dłoniach różne rodzaje dziecięcego jedzenia. Wciąż potrząsała głową. Pewnego razu dałem jej spróbować obiadku z kurczakiem, nie wiedząc, że był kurewsko ohydny i teraz mała nie chce jeść nic ze słoika. Wybrałem dla niej kilka i wrzuciłem do wózka, kontynuując moje poszukiwania. Zaczęła kwilić chwilkę później, więc podałem jej zabawkę, biorąc jeszcze jakieś płatki zbożowe i owsiankę. Boże, moja lista na zakupy brzmiała, jak jakaś ojcowska lista, jak typowego, brytyjskiego ojca. Wszystko, czego mi brakowało to wąsy.
Nigdy nie wyobrażałem sobie siebie, jako typowego ojca; zawsze wyobrażałem sobie, że będę „fajnym” tatą. Teraz wiedziałem, że to się nigdy nie wydarzy. Myśl o mojej samotnej dziewczynce, zaczynającej spotykać się z chłopakami i przyprowadzać ich do domu, oczekując, że będę „miły”, sprawiało, że było mi niedobrze, a pięści same mi się zaciskały na ten niedorzeczny pomysł. Już wiem, skąd się to brało rodzicom. Widzę, dlaczego moja mama tak bardzo się o mnie martwiła, nie pozwalając mi samemu chodzić na wycieczki i tym podobne. Byłem tak opiekuńczy w stosunku do mojej małej Księżniczki, ponieważ sama myśl o tym, że mogłaby zostać w jakikolwiek sposób zraniona, zabijała mnie od środka. Była teraz dla mnie całym światem, moim wszystkim. Nie mogłem bez niej oddychać.
Przypomniałem sobie, podnosząc sok pomarańczowy, pierwszy raz, kiedy zostawiłem ją na noc z mamą. To były 20-te urodziny Liam’a, sierpień po tym, jak się urodziła. Chłopcy omal się nie pozabijali próbując namówić mnie, bym przyszedł, a ja w drodze wyjątku zgodziłem się, zostawiając moją rozkoszną dziewczynkę na noc z „Gwan”. Myślę, że prawie zapomniałem, jak funkcjonować, bez wiedzy, co robi w każdej minucie, każdej sekundzie. Dzwoniłem w nocy co pół godziny, by dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku, gotowy, by w każdej chwili wsiąść w samochód, nawet jeśli miałaby tylko zasmarkany nosek. Tak bardzo się o nią martwiłem, dużo rozmyślając, czy kiedykolwiek będzie łatwiej dać jej odejść. Byłem prawie pewien, że nigdy nie będzie.
-Alejka dla dzieci- zanuciłem, kiedy robiliśmy kolejną rundkę, ja i Peighton-  Alejka dla ciebie, Peigh, co?
Pacnąłem ją pod bródkę, a jej jasno niebieskie oczka spojrzały na mnie, kiedy szeroko się uśmiechałem. Sięgnęła małą dłonią i pacnęła mnie w klatkę, ponownie we mnie kopiąc. Miała zacięcie, moja dziewczynka. Mówiła mi, że nie jestem śmieszny.
-Nie jestem zabawny, co?- zapytałem ją niskim głosem, a ona przechyliła główkę, prawie wzruszając ramionami. Zachichotałem pod nosem- wiedziała dużo więcej, niż ludzie mogliby jej pokazać. Była mądra.
Wziąłem pieluszki i inne dziecięce artykuły, których zakupu nawet bym nie rozważał jeszcze rok temu. Wyobrażałem sobie, jaka byłaby moja reakcja, gdyby ktoś powiedział mi w wieku 16-tu lub 17-tu lat, że teraz będę miał dziecko. Byłbym przerażony. To było śmieszne, ponieważ teraz nie wyobrażam sobie, nie posiadania Peighton.
-Ciacha- gaworzyła, kiedy przemierzaliśmy alejkę ze słodyczami. Wywróciłem oczami. Jedyne słowo, które potrafiła wymówić. Winiłem za to Niall’a.
-Żadnych ciasteczek, nie dzisiaj- odmówiłem, potrząsając głową, kiedy zaczęła mnie atakować swoimi piąstkami. Lubiła stawiać na swoim. Nie wiem do końca, po którym rodzicu to ma; może po połowie z każdego.
Starałem nie uśmiechnąć się uszczypliwie, kiedy mijaliśmy prezerwatywy przy regale. Kupiłem paczkę kilka miesięcy temu, „na wszelki wypadek”, ale plastikowa folia wciąż była nienaruszona. Nie dotykałem ich, nie mówiąc nawet o używaniu ich.
Było… kilka. Innych dziewczyn, to jest to. Jedna na dwudziestce Niall’a. Posadził mnie przy jednej i rzeczy przeszły z jednego miejsca na drugie, wszystko poszło w miarę szybko…. Zanim się zorientowałem, byłem w jej mieszkaniu, a ona jęczała moje imię. Oczywiście, było miło. Desperacko tego potrzebowałem, tego zbliżenia- miałem już dość mojej prawej ręki- a ona była ładną dziewczyną, typem dziewczyny, żeby było sprawiedliwie. Nie miała nic przeciwko, kiedy zerwałem się wcześnie rano, by być na czas zanim moja mała dziewczynka otworzyłaby oczka na kolejny dzień na tym świecie. Nie miała nic przeciwko temu, że nie dzwoniłem. Wciąż czasem rozmawiamy, ma na imię Lucy.
Była też inna tydzień temu. Louis wyprawiał przyjęcie noworoczne, a ona obserwowała mnie całą noc. Ciężej jest rozmawiać teraz z dziewczynami niż wcześniej, nie do końca wiem, kiedy czasy się zmieniły, albo to ja straciłem wyczucie. Prawdopodobnie to drugie. Trudno było być normalnym, kiedy wiesz, że ludzie szeptają o biednym nastoletnim ojcu, tragedii i o tym, jakie to smutne. Jak smutny ja byłem.
Czułem się źle idąc z tym dalej. W końcu to było tylko kilka dni po pierwszych urodzinach Peighton. Tylko kilka dni do rocznicy, kiedy poszedłem i zostawiłem kilka białych róż na grobie ku pamięci z każdej okazji. Robiłem tak co tydzień. Brałem ze sobą Peighton, która czasem wskazywała na niebo i mamrotała słowo „mama”; ponieważ powiedziałem jej, że jej mama jest aniołem u góry, w niebie. Przytakiwałem z uśmiechem i całowałem jej delikatną główkę, wciskając jej twarz w moją szyję, by nie mogła zobaczyć, jak płaczę. Była zbyt młoda, by zrozumieć.
Podszedłem do kas, kiedy Peigh próbowała się kręcić i dosięgnąć do batoników mlecznych, które dostrzegła, siedząc na boku. Odciągnąłem jej małe ciałko z powrotem, potrząsając surowo głową i wzdychając ciężko, kiedy wciąż walczyła i piszczała głośno przez swój smoczek. Monotonnie wystawiałem rzeczy na taśmę, kiedy osoba przede mną ruszała się mozolnie. Poczułem się teraz trochę smutny, kiedy przypomniałem sobie, jak blisko jest do rocznicy; w jakiś sposób zarządziłem sobie zapomnienie tego, a teraz, kiedy to znów powróciło sztyletowało mnie jak jeszcze nigdy.
Peighton zapomniała o czekoladzie, potrząsając desperacko palcem w innym kierunku, rozpoznając twarz na okładce gazety plotkarskiej.
-Tata- wyjąkała, dla potwierdzenia mrugając do mnie szeroko otwartymi oczami.
Skanowałem okładkę i nagłówek. HARRY: „JESTEM GOTÓW, BY RUSZYĆ DALEJ”. Mówiło to o tym, jak brałem udział w imprezie Louis’ego, wyglądało na to, że w tekście była mowa o tym, jak „byłem zmęczony byciem samotnym”. Gdyby wiedzieli, jaki problem naprawdę panuje w moim sercu. Jak bardzo za nią tęskniłem i jak każdy kolejny dzień smakował jeszcze bardziej żalem i tęsknymi szeptami z przeszłości i wszystkimi rzeczy, których nigdy nie wypowiedziałem. Oni nie rozumieli; żadne z nich.
-Tak, to tatuś- zanuciłem do niej podekscytowany, ponieważ Peigh nie potrafiła czytać i była po prostu zaskoczona, widząc moją twarz gdzieś indziej niż na przodzie mojej głowy. Zachichotała, klaszcząc swoimi brzoskwiniowymi, pulchnymi rączkami, kiedy sobie gaworzyła i się uśmiechała. Też się rozpromieniłem; uśmiech mojego dziecka był zaraźliwy.
Ruszyłem do przodu, kiedy wózek przede mną zrobił trochę miejsca, zapakowując radośnie swoje zakupy. Blondynka, siedząca za kasą uśmiechnęła się do mnie ciepło- trochę zbyt przyjaźnie- mogłem w tym wyczuć gorliwość, wciąż była atrakcyjna w sposób, który na pewno bym docenił, nawet z jej włosami, splątanymi w poburzonego kucyka. Jej makijaż był delikatny, a usta brzoskwiniowe i całuśne. Wciąż czułem się trochę winny, patrząc na inne dziewczyny, ale przysiągłem sobie, że to tylko ludzka natura i nikt nie jest tego w stanie powstrzymać, zwłaszcza moja martwa dziewczyna, która kiedyś była tylko fantazją w moim pokoju.
Chciałaby, byś ruszył dalej” Wszyscy tak mówili.
  -Lubi widywać cię na okładkach magazynów, co?- zapytała, a jej głos był niczym jedwab. Zdałem sobie sprawę, że odpłynąłem na sposobie, w jaki przygryzała wargę. Jej brązowe oczy zerknęły na mnie w górę, oczekując odpowiedzi, okrągłe i niewinne, jak u sarny. Była naprawdę piękna.
Uśmiechnąłem się do niej uprzejmie, starając się odwzajemnić to z takim ciepłem, jakim ona mnie obdarzyła.
-Tak, kocha to. Prawda, skarbie? Lubisz widywać swojego tatusia w czasopismach?- pacnąłem ją pod bródką, a ona rzuciła mi niezadowolone spojrzenie. Zachichotałem i utrzymywałem wzrok na jej malutkiej twarzyczce. Ostatnio często stawałem się nerwowy, rozmawiając tak z dziewczynami- minęło trochę czasu, odkąd ostatni raz byłem na scenie. Straciłem wprawę tak, jak mówiłem wcześniej. Mogłem poczuć, jak się teraz pocę i czułem się żałośnie z tego powodu.
-Jest urocza- zaszczebiotała dziewczyna, skanując moje zakupy dużo wolniej niż by to zrobiła. Przedłużając mój pobyt przy kasie. Moje usta uniosły się w uśmiechu. To mi pochlebiało.
-Moja mała Księżniczka- skomentowałem szczęśliwie, potrząsając dłonią Peigh, kiedy ona obserwowała mnie z szeroko otwartymi oczyma. Dziewczyna za kasą wydała z siebie pieszczotliwy odgłos i poszerzyła swój uśmiech.
-Jesteście tacy słodcy- zanuciła, nawiązując gorący kontakt wzrokowy, w końcu odwracając się niechętnie. Teraz dostawałem małych palpitacji serca. Czy ona ze mną flirtowała? Co ja mam zrobić? Była miłą dziewczyną. Polubiłem ją. Wyglądało na to, że polubiła moje dziecko- główny klucz na kandydatkę na dziewczynę. Może powinienem odwzajemnić ten flirt, jak mówią- chciałaby, bym ruszył dalej.
Popatrzyłem na plakietkę z jej imieniem. To był sposób, by się przełamać, zdecydowanie.
-Cóż, Sophie, ty też jesteś całkiem słodka.
Popatrzyła na mnie spod swoich rzęs, rumieniąc się na głęboki róż, zanim przeniosła uwagę z powrotem na moje zakupy.
-Dzięki- mruknęła pod nosem, unosząc brwi w… zdegustowaniu?
O Boże, co ja teraz zrobię? Pewnie myśli, że jestem dziwny. Pewnie była tylko miła, uśmiechając się i rozmawiając, a ja to źle odebrałem. Byłem dziwnym tatą, który flirtował, jak mu podpowiadano. Przełknąłem ciężko ślinę czując, jak moja duma przechodzi w dół mojego gardła. Popatrzyłem ponownie w dół, na szeroko otwarte oczka Peigh, by wyciągnęły mnie z opresji, ponieważ ona mnie uspokajała. Była dla mnie ostoją w tym chaosie, który rzadko miał dla mnie sens. Ona nigdy by mnie nie osądzała, nigdy mnie nie przestanie lubić, nie pomyśli, że jestem dziwny, lub zbyt ostry. Peighton mnie kochała; byłem ognistym słońcem na jej orbicie, w całym jej życiu. Mogłem na nią liczyć.
Skończyła pakować ostatnią rzecz, a ja zacząłem się obawiać, by podać jej pieniądze. Bałem się kiedykolwiek wrócić ponownie, z obawą, że będzie znów na kasie. Może po prostu dam sobie na razie spokój z Tesco.
-To będzie pięćdziesiąt dwa funty, siedemdziesiąt, proszę- powtórzyła, a ja przełknąłem ciężko, wpisując pin do terminala płatniczego. Czekała cierpliwie, napięcie rosło. Chciałem się tylko stąd wydostać, wrócić do domu, gdzie nikt nie może mnie dotknąć, zranić mnie, patrzyć na mnie, jakbym był żałosny lub smutny.
To była najgorsza część. Rzecz, która raniła mnie w kółko przez cały rok. To było gorsze niż cierpienie z powodu utraty dziewczyny, ponieważ przynajmniej mogłem zarządzić sobie, by o tym zapomnieć, choć na chwilę. To było gorsze od uczucia bycia rzuconym na głęboką wodę z dzieckiem, którego nie chciałem, jak nieumiejący pływać chłopiec, wrzucony do basenu ze związanymi nogami- jakbym się topił. Uśmiech Peighton sprawiał, że to było warte tego uczucia, bycia tak pochłoniętym, że nie mogłem oddychać; kiedy chichotała, cały świat się zatrzymywał, a ja byłem na chwilę wolny. To nie było porzucenie zespołu, widywanie mojej załogi i przyjaciół płaczących, kiedy zrezygnowałem z kariery, by zająć się moją córką. Nie, to wszystko mogłem znieść.
Najgorszą częścią były spojrzenia. Spojrzenia, przelotne kontakty wzrokowe, szepty, kiedy robiłem codziennie coś zwykłego- jak zakupy. Spojrzenia, które mówiły mi, że jestem żałosny, smutny i nieszczęśliwy, mówiące mi, że moje życie jest tragedią. Te litościwe oczy i te oskarżycielskie, które widziały dziewiętnastoletniego singla, samotnie wychowującego dziecko, jako zbrodnię przeciwko społeczeństwu. To były słowa, wymawiane za moimi plecami, nawet ze strony przyjaciół. To ciągłe wrażenie, że jesteś fundacją charytatywną, a wszyscy starają się to przed tobą ukryć, by oszczędzić ci uczuć. Nienawidziłem bezradności, uczucia wrażliwości, a oni wcale mnie nie znali. Nie wchodzili w szczegóły tego, jak silny byłem przez ostatnie dwanaście miesięcy. To było to, czego nienawidziłem.
-Dziękuję, Panie Styles. Mam nadzieję, że zobaczymy się za niedługo- Sophie uśmiechnęła się, kiedy już się oddalałem, a ja przybrałem na twarz lekki grymas w odpowiedzi.
-Po prostu mów mi Harry- wymamrotałem, kiedy odchodziłem- I dzięki. Też mam nadzieję, że zobaczymy się ponownie.
Miałem swoją głowę odwróconą, kiedy wywołała moje imię, próbując jego brzmienia na swoim języku.
-Harry- odwróciłem się na jej zawołanie. Uśmiechnęła się, piękna, mała rzecz na jej twarzy. Była naprawdę bardzo słodka- Harry, mam przerwę od pierwszej, jeśli chciałbyś zobaczyć moją większą część. Albo mogę dać ci mój numer. Jeśli chcesz.
Najpierw poczułem, jak moje oczy się rozświetliły, a potem się uśmiechnąłem. Moje serce zapłonęło, a brzuch załaskotał od motylków. To było miłe. Poczuć się chcianym, docenionym. Tak naprawdę nie było nic, co powstrzymałoby mnie od przyjęcia jej oferty randki, albo spotkania się z nią jutro na kawę, czy coś, o godzinie, którą wymieniła. Nie było nic poza mną, co mogłoby mnie powstrzymać.
I fakt, że urodziny Peigh były już za kilka dni.
-Dziękuję- uśmiechnąłem się, rumieniec rozgrzał moją twarz- Ale nie mogę. Może innym razem. Może kiedyś.
Sophie przytaknęła. Jeśli zrozumiała całkowicie, a przekonanie w jej wyrazie twarzy, sprawiło, że w to uwierzyłem. Moja wymówka była prawdziwa i może dlatego zaakceptowała to tak łatwo- może dosłyszała szczerość w moim głosie. Byłbym gotowy, by w końcu ruszyć, może nawet w niedalekiej przyszłości. Ale dzisiaj nie byłem gotowy, jutro też nie będę. Może kiedyś. Tego się trzymałem.
***
Kiedy dotarłem do domu, miałem kilka nieodebranych połączeń od mamy, więc posadziłem Peigh w salonie, przed telewizorem, oglądającą „Dobranocny Ogród” i oddzwoniłem. Przyjeżdżała w następnym tygodniu na przyjęcie urodzinowe Peighton- wyprawiałem jej niewielkie w domu, z ciastem i balonami, prezentami. Chciałem rozpieszczać moją Księżniczkę. Sprawić, by poczuła się wyjątkowa. Zasługiwała na to- bez niej, byłbym zgubiony. Mama gadała podekscytowana o przygotowaniach, jedzeniu i gościach. Szalała na moim punkcie, a jeszcze bardziej na punkcie swojej wnuczki. Mała była promienną gwiazdą rodziny, centrum uwagi przy każdym spotkaniu. Jak zwykle, zapytała mnie, jak się mam, z tym irytującym zmartwionym tonem. Zapewniłem ją, że mam się dobrze, że żyję. To mnie denerwowało i westchnąłem rozdrażniony, by to pokazać, ale wiedziałem, dlaczego była zaniepokojona. Powróciłem do kilku pierwszych miesięcy po narodzinach Peighton, kiedy zamieszkałem u mamy, by nauczyła mnie, jak się opiekować moim dzieckiem, pomagała mi w nocnym karmieniu i kąpielach. Bez niej nie miałbym o niczym pojęcia, kiedy porzuciłem czytanie magazynów dla matek, nie oczekując, że zostanę tak nagle zaangażowany. Miałem więc swoje mroczne momenty. Mama widziała mnie na dnie, kiedy chciałem to skończyć. Żyłem wyłącznie dla mojej małej dziewczynki. Wiem, dlaczego jest co do mnie niepewna, teraz- wiedziałem, jak to jest poświęcić całe życie dla dziecka.
Powiedziała mi, że mnie kocha, a ja uśmiechnąłem się, odpowiadając to samo i podniosłem piszczące dziecko, niosąc je do kuchni. Na obiad były ziemniaki z fasolką i kiełbaskami dla mnie. Zmiksowałem to wszystko w misce, w pomidorowo-ziemniaczane puree dla Peigh, mimo pewnego zamieszania i pierwotnej odmowy, pochłonęła wszystko. Walczyła, ponieważ to nie były banany- wszystko, co nie było bananami nie miało miejsca w jej jadłospisie. Moje jedzenie wystygło do czasu, kiedy zacząłem je jeść, ale to mi jakoś niezbyt przeszkadzało. Była szczęśliwa i chichotała cichutko, uśmiechając się za każdym razem, gdy bawiłem się jej rączkami. Kochałem, kiedy była w takim pogodnym i dobrym nastroju. W końcu zacznie się robić nieznośna i zmęczona. Więc włożyłem talerze do zmywarki i wziąłem chichoczące dziecko na górę.
Niall zadzwonił, kiedy ją kąpałem. Chciał wiedzieć, o której ma się pojawić na przyjęciu. Kochał Peighton okropnie bardzo, bardziej niż reszta chłopaków. Myślałem, że to może dlatego, że widział w niej jej matkę, ale w końcu nie mogłem pozbawić go przyjemności jej towarzystwa, pomijając złość przez to, jak traktował mnie tak okropnie pod koniec zeszłego roku. Przychodził często, bawił się z nią, szalał z nią. Dałem telefon na głośnik, kiedy rozpryskiwała i śmiała się w wodzie, wyrzucając swoje kaczuszki. Prawie wymawiała jego imię- cóż, nauczyła się „Ni Ni”- a on był wniebowzięty. Rozłączył się tuż przed ósmą, czyli mniej więcej w czasie jej pójścia do łóżka i jak na zawołanie, mała ziewnęła, pocierając małymi piąstkami oczka, kiedy ją wycierałem. Nałożyłem jej malutkie, kremowe śpioszki z Kubusiem Puchatkiem na przodzie. Wziąłem ją delikatnie do pokoju, kładąc ją ostrożnie, pozwalając jej się kręcić, kiedy nuciłem „Little Things”. To była jej ulubiona. Lubiła na mnie wskazywać, na ekranie telewizora, gdy leciałem na jakiś muzycznych kanałach.
Piosenka miała coś w sobie i mała spała mocno w przeciągu minuty, jej malutka klatka piersiowa unosiła się i opadała w delikatnych, beztroskich oddechach. Miała dobry sen, rzadko kiedy budziła się w środku nocy. Popatrzyłam na nią po raz ostatni, zanim poszedłem umyć zęby i wziąć kąpiel. Większość czasu, te kilka godzin po tym, jak się kładła, były jedynym czasem, jaki dla siebie miałem. Dziewięć na dziesięć razy waliłem sobie w tym czasie konia, ale dzisiaj wydawało się, że nawet nie mam na to siły. Smutne to czasy nastały, skoro zakupy spożywcze tak mnie męczyły.
Zakręciłem gorącą wodę i wskoczyłem w czystą parę bokserek i koszulkę do spania. Nie mogłem już spać nago, na wypadek gdyby się obudziła. Wspiąłem się na łóżko i włączyłem telewizor, patrząc tępo na ekran, z praktycznie wyłączonym dźwiękiem przez godzinę lub dwie. Kiedy nadszedł odpowiedni czas na sen, wyłączyłem go i się położyłem. Zgasiłem światło.
W ciszy panującej w ciemności z niczym, jak dźwiękiem urządzeń i wiatrem hulającym na zewnątrz czułem się naprawdę samotny. Moje łóżko było duże, ale jego jedna strona była pusta. Czasem w moich snach mogłem poczuć jej lekką wagę pod pościelą obok mnie, ciepło jej oddechu na mojej szyi, kiedy przytulaliśmy się w ciemności.
Nigdy nie opuściłem „naszego” domu. Tego, który dla nas wybrała. Większość mnie ostrzegała, ostrzegała, że to może być za dużo, by zostać tutaj z tak realnymi wspomnieniami jej w tych pokojach, ale w rzeczywistości to był główny powód, dla którego nigdy nie odszedłem. Nie chciałem odpuścić resztek jej, ostatnich wspomnień z nią związanych, które zawisły w tym powietrzu, jak miłe ciepłe promienie letniego słońca, wpadającego przez wnęki okienne. Ale to światło nie mogło teraz padać- nie o tej porze, nie w przeszywającym chłodzie zimy. Jej pamięć umykała mi w takiej pogodzie, a ja wciąż nie chciałem ruszyć dalej. Nie chciałem odpuścić. Może kiedyś tak, ale jeszcze nie. Nie teraz.
I tak patrzyłem w kojącą ciemność, która osłaniała pokój. Pusta noc, pusty dom, a ja czułem ciepło płynące z bezcelowych wspomnień, tych wszechogarniających marzeń, które dusiły się w tak chłodną noc, jak tą prawie rok temu. Usłyszałem piśnięcie z łóżeczka w rogu pokoju, kiedy moja dziewczynka była pochłonięta przez swoje niewinne sny. Zazdrościłem jej naiwności. Tęskniłem za jej matką.
Leżałem całkiem sam w mroku, który powinienem był dzielić z nią. Wyobraziłem sobie Tamarę, jej miękkie, blond włosy, rozłożone na poduszce za mną, moje usta, przyciśnięte tak znajomo do jej. Jej niebieskie oczy patrzące w moje, lodowa poświata burzy śnieżnej, a wciąż tak piękne, tak ciepłe. Czułem przez piżamę ciepło jej skóry, słyszałem, jak mówi mi, że mnie kocha i że mamy siebie na zawsze. Że będzie mnie kochać, tak długo, jak żyję.
Zdusiłem szloch w mojej poduszce na wszelki wypadek. Płakałem do snu i żałowałem niewiedzy mojej córki, co do okropności życia. Mam nadzieję, że moja dziewczynka nigdy nie będzie musiała płakać tak, jak ja, chciałbym, żeby miała matkę, na którą mogłaby spojrzeć i w ogóle…
Bałem się dnia, w którym zrozumie, dlaczego tatuś płacze.   
______________________________________
*bomberjacket- przetłumaczyłam to jako pilotówkę, Harry ma taką skórzaną, grubą zimową kurtkę z kożuchem, to o nią chodzi, jeśli ktoś dalej nie ogarnia, Wujek Google nie gryzie :)
**ASDA- sieć marketów.
***Ruskes- zabijcie mnie, ale nie wiem, co to jest, ani nie mogę tego nigdzie znaleźć.
Zgaduję, że to koniec FWB.
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale specjalnie zostawiłam to na święta, żebym nie musiała siedzieć z rodziną :D
I jakie macie zdanie o tatusiu Harry’m? Daje rade chłopak, czy potrzebuje kobiecej ręki? A jak wrażenia, po Peigh? Chciałabym, żeby każdy, kto czytał, skomentował chociaż jednym wyrazem, bo to wiele dla mnie znaczy.
Robię sobie przerwę, chyba do wakacji, o ile w wakacje będę miała czas, bo może się zdarzyć, że będę pracować i to w dużo gorszej branży niż zeszłego lata ;/
W sumie znalazłam opowiadanie, bardzo ciekawe, ale nie wiem, czy byście chcieli i czy ktoś już go nie tłumaczy… I tutaj pojawia się pytanie do fanek 5SOS, czy ktoś wie, czy tłumaczone jest opowiadanie pt „This?” Byłabym wdzięczna za wszelakie info!
Dziękuję za wszystko. KOCHAM WAS, NAJLEPSI CZYTELNICY EVER <3
~Lady Morfine<3

P.S. Ah i mam nadzieję, że najedliście się w te święta, a całe żarcie poszło w cycki! ILY!

6 komentarzy:

  1. Blog był bardzo fajny, szkoda że to już koniec tej historii :) Harry jako tatuś, fajnie to brzmi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Harry jako tatuś jest cudowny trochę mi go żal bo został sam z dzieckiem, szkoda że to koniec bo zżyłam się z historią Harr'ego i Tamary i liczyłam na inny koniec, chciałam ci jeszcze podziękować, że tłumaczyłaś to opowiadanie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku.... Tak naprawdę to najfajniejszy rozdział <3 ,Harry jest słodki w roli ojca :) Nie mmogę uwierZyć,że to już koniec tłumaczenia :( bez niego będzie tak dZiwnie..przede wszystkim z całego serca dZiękuję Tobie,że miałaś siłę,czas i chęci aby to tłumaczyć,jestem ci bardzo wdzięczna <3 Pozdrawiam, buziaki

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest takie slodkie. Harry w roli ojca- genialny. Szkoda, ze to już koniec, ale wszystko co dobre musi się kiedys skonczyc. Dziekuje za to tlumaczenie i pozdrawiam. Aneta

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten epilog ma w sobie coś magicznego. Harry w roli taty, taki czuły i kompletnie zapatrzony w swojego małego skarba, zmiękczył moje serce i cały czas się uśmiechałam. Wspomnienie Tamary i to że chodzi z Peigh na cmentarz = łzy. Z jednej strony Hazz powinien się z kimś spotykać, ale to chyba rzeczywiście trochę za wcześnie. Pani kasjerka bardzo miła, więc już same możemy sobie dopowiedzieć, że kiedyś się jeszcze zejdą ;)
    Jeszcze raz wielkie dzięki za wszystko i jak najbardziej mam ochotę na nowe tłumaczenie. Jeśli się na nie zdecydujesz to proszę o powiadomienie na tt. xxx
    @megiaria

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję że tłumaczyłaś. Byłam z tobą od początku i liczę na więcej ff. :**

    OdpowiedzUsuń