*Perspektywa Niall’a*
Upuściłem pudło z ciuchami na stopy, kiedy wszedłem do
środka, a ciepło mojego mieszkania zderzyło się z moją zimną skórą, gdy
ściągałem z szyi szalik, otrzepując bezgłośnie mój płaszcz. Ściągnąłem
ostrożnie i cicho oba buty. Panowała grobowa cisza, gdzieniegdzie przebijały
się pomruki jakiś głupawych teleturniejów telewizyjnych, które rozbrzmiewały z salonu
echem w korytarzu. Tłum szalał, śmiejąc się, kiedy gospodarz zapowiadał kolejne
rundy. Moje kroki skrzypiały na panelach, kiedy szedłem cicho do pomieszczenia.
Mój wzrok padł na wciąż leżącą na kanapie Tamarę.
Bezdźwięcznie stanąłem w drzwiach, patrząc na nią przez cenną chwilę.
Obserwowałem ją, jej delikatne, przymknięte rzęsy; spoczywające przez sekundę
na jej kremowych policzkach, zanim je otworzyła, ukazując te niebieskie oczy,
które przesyłały po moim ciele dreszcze, które starałem się rozgryźć.
Studiowałem jej wysuszoną twarz. Jej blond włosy były tłuste, a twarz blada,
pomijając szare kręgi, zatoczone pod jej oczami. Nie spała zbyt dużo wciągu
nocy. Wiedziałem, ponieważ zawsze słyszałem jej płacz.
-W porządku?- zapytałem przez pokój. Uniosła spojrzenie, nie
wiedząc, że tutaj jestem, dopóki nie przemówiłem, jej tępe spojrzenie odnalazło
moją sylwetkę. Powróciła wzrokiem do telewizora, tak naprawdę nawet na niego
nie patrząc i przytaknęła powoli. Sztuczne światło, padające z telewizji
oświetlało ją, sprawiając, że błyszczała w dziwny, nieludzki sposób.
Wtoczyłem się wolno do środka, a każdy mój krok roznosił się
głośno po moim pustym mieszkaniu. Usiadłem ostrożnie na fotelu, obserwując jej
reakcję- albo jej brak. Nawet mnie nie zauważyła. To sprawiło, że gula w moim
gardle się powiększyła. To sprawiło, że nienawiść, biegnąca wewnątrz mnie do
tego, którego nazywałem moim przyjacielem, kumplem z zespołu, jej chłopakiem,
zapulsowała mocniej i bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy dotrzymywałem jej
towarzystwa w noce, gdy on nie wracał do domu była zupełnie inną dziewczyną.
Była rozmowna, troskliwa i piękna w środku i na zewnątrz. Wiem, że to
niewłaściwe czuć się tak wobec niej, ale jej towarzystwo było takie bezpieczne,
jak w domu. Czasem była sztywna, czasem zachowywała się z rezerwą, ale to było
tylko dlatego, że wcześniej została zraniona, tylko dlatego, że się bała- a ja
mógłbym Kochać Ją mimo to. Mógłbym Kochać Ją dużo lepiej niż on kiedykolwiek by
potrafił.
-Przyniosłem twoje ubrania- powiedziałem, mając nadzieję na
odpowiedź, na cokolwiek. Na przejaw dziewczyny, którą była- Tak dużo, jak
mogłem zabrać. To powinno sprawić, ze poczujesz się tutaj lepiej, prawda?
Martwy wzrok Tamary skierowany był na telewizję, wpatrując
się w nią, w rzeczy, których nie mogłem dostrzec. Jej myśli pochłaniały ją
ostatnimi czasy, była taka nieobecna. Była bez życia, tak daleka od przepięknej
osoby, w której się zadurzyłem. Ponownie przytaknęła. Zagryzłem zęby z
frustracji. Czy ona mnie w ogóle słuchała? Miałem wrażenie, że każde słowo
tylko obijało się od jej głowy. Ale potrzebowałem, by ze mną porozmawiała. Tęskniłem
za tym. Za dziewczyną, którą była.
Wiedziałem, co by wpłynęło na jej reakcję nawet, jeśli nie
chciałem, by to to na nią wpłynęło. To mogło ją pobudzić, przywrócić jej uwagę,
wyrwać ją spod złego zaklęcia, które na niej ciążyło.
-Harry tam był.
Natychmiastowo zauważyłem, że moje słowa do niej dotarły.
Spuściła wzrok, a jej usta zadrżały. Jej szkliste oczy zaszły smutkiem.
Nienawidziłem go za to. Za to, co jej robił.
-B-był- wyjąkała. Jej głos był ochrypły, a kiedy próbowała
odchrząknąć, kaszel potrząsnął jej zmęczoną sylwetką, a ja wyciągnąłem dłoń, by
jej pomóc, przytrzymać ją- nie wiem. Położyła się z powrotem, krzywiąc się,
kaszel ją wymęczył.
-Nie wyglądasz zbyt dobrze, Tam- zdenerwowałem się,
przykładając chłodną dłoń do jej czoła, a ona zapiszczała i odskoczyła.
-Wciąż… wciąż boli mnie głowa- wycharczała- Moje stawy są
zastałe.
-Może powinnaś do kogoś pójść…
-Miałam już wszystkie kontrole- zapewniła mnie, potrząsając
wolno głową- Powinny wykazać wszystko, co było nie tak.
-Czasami się mylą.
Mój ton był mroczny, zmartwiony, ostrzegawczy. Wywróciła
oczami, a one były takie puste, że aż zabolało mnie w piersi. Pozwoliłem dłoni
przeczesać przód jej włosów, masując delikatnie jej skronie. Mój wzrok
karygodnie powędrował do jej różowych ust-w tej chwili spierzchniętych, ale
wciąż idealnych. Chciałem ją pocałować. Boże, tak bardzo chciałem ją pocałować.
-To tylko dlatego, że już niedługo. Jestem taka duża-
wzruszyła ramionami- Boli mnie przez taszczenie tego… tego malucha w środku-
przywdziała napięty uśmiech, ale wciąż nie byłem przekonany. Rozejrzałem się,
dostrzegając na stoliku do połowy wypełniony herbatą kubek, oczywiście zimnej,
bo zrobił się na niej osad. Jej ulubiony kubek, różowy z księżniczką disney’a.
Rzuciłem na nią wzrokiem.
-Jadłaś coś dzisiaj, Tamaro?- mój głos nie był do końca zły,
ale miał tą nutkę. Jezu, ona i Harry byli tacy sami. Ledwie o siebie dbała,
pozornie opętana przez myśli, że dłużej go z nią nie ma, że odszedł, że
zdradził i tak dalej, i tak dalej. Pomyślałem o dzisiejszym poranku u niego, o
ciemnych cieniach pod jego oczami, których wzrok był tępy, oddając wygląd jej
oczu.
Zamrugała gwałtownie, patrząc karygodnie w dół, ale nie
rozważała tego, jak ostatnio.
-Źle się czuję. Niczego nie mogę znieść.
Zadrwiłem, potrząsając głową i rozkładając się na fotelu.
-Tam, musisz o siebie zadbać, nawet ze względu na dziecko,
do cholery. On potrzebuje witamin i tym podobnych, potrzebuje energii. Nie może
tego dostać, jeśli ty leżysz o pustym brzuchu.
-Próbowałam tosta- zapewniła, przeciągając się i krzywiąc na
chrupanie w kościach- Ale go zwróciłam. Więc po prostu wypiłam trochę herbaty.
-Czekaj, chorowałaś?- wykrztusiłem w skupieniu, nawiązując
kontakt wzrokowy, którego łatwo unikała.
-Taa, może…
-Nie mówiłaś mi- skarciłem ją, umiejscowiłem ponownie dłoń
na jej czole- Tamaro, musisz iść do lekarza.
-Nic mi nie jest- zaakcentowała, jej wzrok był kamienny,
kiedy patrzyła na mnie. Popatrzyłem groźnie, unosząc brew.
Zapanowała długa cisza, kiedy się w siebie wpatrywaliśmy, a
telewizor wciąż huczał w tle. Ona pierwsza przerwała kontakt, jej oczy nieco
złagodniały i osiadła w nich wina.
-Zamierzasz mi powiedzieć, że wymiotujesz, bo to taki
zaawansowany stan? Iż to dlatego, że jesteś taka duża?- patrzyłem na nią
wyzywająco, ale ponownie unikała mojego wzroku. Skupiła wzrok na punkcie w
telewizji, której i tak nie oglądała.
-Musisz się o siebie zatroszczyć, Tam.
-Nie, nie muszę- splunęła groźnie- Nie zależy mi już.
-Nie zależy ci na twoim dziecku?- krzyknąłem ostro,
obserwując, jak jej złość topnieje. Była taka jak on. Dokładnie jak on. Oboje
byli tacy dziecinni, tak egoistyczni, z takim poczuciem własnych praw, aż mi
niedobrze. Bez możliwości na szerszą perspektywę. Bez możliwości obejrzenia się
za siebie i ich własnych uczuć, porzucenia, zdrady, odrzucenia. Oboje reagowali
w ten sam sposób- po prostu się poddawali.
Może byli dla siebie stworzeni, pomyślałem. Albo lepiej,
może byli stworzeni, by się nawzajem zniszczyć.
-Nie mogę z tobą dłużej, Tamaro- potrząsnąłem słabo głową-
Troszczę się o ciebie, ale to nie może iść w jedną stronę. Nie mogę siedzieć i
robić wszystko za ciebie, jakbyś była dzieckiem. Musisz brać za siebie
odpowiedzialność- nagle doświadczyłem deja vu z wykładu, jaki wygłosiłem
wcześniej Harry’emu. Przełknąłem ból w moim środku, patrząc na nią i
dostrzegając te wszystkie małe rzeczy, które w niej kochałem- jej śmiech,
błyszczące oczy, gadatliwe usposobienie. Widziałem, jak one wszystkie zostały
odrzucone, zaniedbane prze nią, przez jej obsesję na punkcie Harry’ego, tego,
jak ją zranił. To ją pożerało, jak larwa pożera mięso, otaczając ją,
unicestwiając ją. Niszcząc Tamarę, o którą się troszczyłem, zastępując ją czymś
martwym i niemiłosiernym. Trupem. Nie potrafiłem jej takiej kochać, tak bardzo,
jakbym tego chciał. Nie widziałem tego.
-Co masz na myśli, mówiąc że „nie możesz ze mną”?- zapytała
cicho, będąc lekko zdziwioną moim oświadczeniem- nie zranioną, nie
przestraszoną. Tylko w jakiś sposób otumanioną.
-Mam na myśli to, że mam dość biegania wokół ciebie, nie
dostając nic w zamian- dopuściłem, odsuwając się od niej do fotela pod ścianą,
dystans między nami mnie ranił, ale to było coś, co musiałem zrobić. Nie
potrafiłem się nią opiekować, kiedy ona ledwie to dostrzegała- Możesz tutaj
zostać, Tamaro, ale mam dość wkładania w ciebie tak dużo wysiłku, kiedy ty… ty
jesteś jak samo-destruktor, bez względu na kogokolwiek- mój głos się trząsł i
zakrztusiłem się, co brzmiało jak szloch. Ponieważ naprawdę mi na niej
zależało. Na miłość boską, ja Ją Kochałem. Ale ona była trucizną, a ja nie
mogłem. Nie mogłem tego dłużej ciągnąć.
Zerknęła na mnie z miejsca, w którym leżała. Jej oczy
wpatrywały się we mnie. Były puste. Próżne. A potem spojrzała na telewizor,
jakby nic się nie stało. Jakby naprawdę nie mogło jej to mniej obchodzić.
-Idę zrobić herbatę- wypowiedziała. Jaki fałszywy, beztroski
głos. Jakby wszystko było w porządku i wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak
pusta była. Naprawdę nie potrafiła więcej czuć. Naprawdę jej nie zależało-
Chcesz?
-Nie, Tamaro- zacząłem, chcąc coś powiedzieć, sprawić, by
coś poczuła, cokolwiek, sprawić, by zareagowała. Moje serce bolało. Czy
naprawdę prawie w ogóle jej na mnie nie zależało?
-Okej- mruknęła słabo, przerywając mi i moim myślom, kiedy
wstała i koce opadły na kanapę z jej sylwetki, kiedy uniosła swój różowy
disney’owski kubek i wytoczyła się z pokoju, a jej papcie szurały po panelach. Jej
duża postura oddaliła się ode mnie, wyszła przez drzwi, a ja patrzyłem za nią
oniemiały. Kiedy wyszła, skryłem twarz w dłoniach, wzdychając, kiwając się w
przód i w tył. Rozmyślając o naszych wspólnych czasach. O wszystkich rzeczach,
przez jakie przechodziła ostatnio, a ja tam byłem. Zauważyła to w ogóle? Czy po
prostu mnie przez cały czas wykorzystywała?
Wszystko, co wiedziałem to to, że Ją Kocham, bardzo głęboko.
Dawną ją. Wszystko, co wiedziałem to to, że nie jest teraz sobą, może już nigdy
nie będzie. Była chora. Była psychicznie chora, traciła zmysły, a jedynym
lekarstwem był on. Harry. Niszczyli siebie nawzajem, ranili się, rozrywali
siebie, ale wszystko, czego potrzebowała, czego chciała, to on. Wszystko, czego
on wymagał, to ona. Nawet, jeśli się nawzajem ranili nawet, jeśli pieprzony
świat się walił, tak długo, ja mieli siebie. Byli bezpieczni, razem, jak dwa
kawałki puzzli. Potrzebowali drugiej połówki, by przetrwać. I dla mnie będzie
najlepiej, jeśli złączę obrazek.
Głośny, rozniosły trzask z korytarza przedarł się do moich
rozmyślań, moja głowa poderwała się. Byłem przez chwilę zaskoczony, a potem
ostrożny. Mój puls zaczął szaleć ze strachu. Cisza opanowała mieszkanie,
jedynie telewizor brzęczał- ponieważ szuranie papci zanikło.
-Tamaro?- zawołałem desperacko, panika zaczęła przejmować
nade mną kontrolę. Ogromna, ciężka gula utworzyła się w moim gardle,
powstrzymując mnie od przełykania śliny, od oddychania- Tamaro?!
Uniosłem się, biegnąc do korytarza, gdzie moje oczy napełniły
się łzami na widok ciężarnej dziewczyny, leżącej na ziemi bez życia, jej blond
włosy były rozrzucone a wokół jej głowy formowała się strużka krwi.
Jej ręka była rozpostarta na podłodze, wiotka, bez życia.
Kilka metrów od niej, leżał jej kubek, roztrzaskany na kawałki. Kolejna część
jej, która była złamana; kolejna część, która się rozpadła.
*Perspektywa Harry’ego*
Biegłem wzdłuż korytarza, moje stopy odbijały się od
laminowanej podłogi, kiedy sapałem, moja klatka unosiła się i opadała, mój puls
szalał z przerażenia. Blade fluorescencyjne światła oślepiały mnie, nudne,
szare ściany sprawiały, że czułem się, jakby to było więzienie, a nie
instytucja, mająca na celu pomagać, uzdrawiać. Nie zakorzeniło to we mnie
nadziei, to miejsce. To miejsce, do którego ludzie przychodzą, by umrzeć.
Skręciłem za róg za znakiem, tak, jak powiedziała
recepcjonistka. Na ścianie było pełno strzałek, jak na skrzyżowaniu. Podążałem
ścieżką, którą mi wyznaczyła. Intensywna
Terapia.
Powinienem iść na porodówkę. Powinienem trzymać jej dłoń,
kiedy będzie przeć. Powinna ronić łzy, kiedy moje dziecko po raz pierwszy
zaczęłoby płakać.
Obróciłem głowę, i dostrzegłem Niall’a na końcu korytarza,
jego blond czupryna umiejscowiona była między kolanami, jakby miał wymiotować.
Szedłem wzdłuż korytarza, płuca bolały mnie od ciężkich długich i zmęczonych
wdechów, tak bardzo zmęczonych. Tak
bardzo chorych i zmęczonych.
-Niall- wyjąkałem, a jego głowa uniosła się na dźwięk jego
imienia. Kiedy mnie zobaczył, znów wcisnął ją między kolana.
-Niall- powtórzyłem, kiedy się zbliżyłem- Co się dzieje?
-Usiądź, Harry.
-Co się do kurwy dzieje?- wybuchnąłem, uderzając dłonią w
betonową ścianę obok mnie. Pierdolone poczekalnie, całe to pieprzone czekanie.
Niall nie odpowiedział, a ja jęknąłem, starając się unormować oddech, kiedy
oparłem głowę o ścianę, zamykając oczy i zasysając głęboko powietrze. Moje
myśli były niepoukładane. Ja byłem niepoukładany.
-Upadła- powiedział ostatecznie, jego głos był niskim
pomrukiem. Podniósł teraz głowę. Popatrzył na mnie w górę pustym spojrzeniem,
które przebijało moje serce- Zastałem ją leżącą w korytarzu. Jej głowa
krwawiła, więc zadzwoniłem po karetkę.
-Rozmawiałeś z nimi?- mamrotałem- Zadawali ci jakieś
pytania, czy coś? Powiedzieli, co się dzieje?
-Nie- potrząsnął głową, przecierając sennie oczy- Nie. Nie
jestem z rodziny. Niczego mi nie powiedzą, oprócz tego, że „oceniają jej stan”.
Może tobie powiedzą, ze względu, że jesteś ojcem…
Jak na zawołanie, drzwi po naszej prawej stronie się
otwarły, a zza nich wyłoniła się doktor Clark, jej fartuch powiewał, jak flaga
na wietrze, jej twarz była tak blada, jak te ściany. Kiedy tylko ulokowałem na
niej swój wzrok, wstałem na nogi, by przykuć jej uwagę, a Niall,
zmaterializował się za mną, pocierając z niepokojem kark.
-Panie Styles…
-Gdzie Tamara?- wyrzuciłem, przerywając jej niegrzecznie,
ale nie przejmując się tym- Co się dzieje?
-Panie Styles…
-Muszę wiedzieć- wyjąkałem szalenie, moja głowa odpływała-
Muszę wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku. To moje dziecko, jasne?
Zerknęła w dół na tablicę w jej dłoniach, przeglądając ją
szybko, zanim przycisnęła ją do piersi, odchrząkując niezręcznie.
-Jeśli mógłby pan po prostu usiąść, sprawdzamy jej stan.
Uderzyło w mój środek. Przerażenie. Raniące wszystko.
Trzasnąłem dłonią o ceglaną ścianę, potrząsając do niej dziko głową.
-Nie!- zagrzmiałem, ciągnąc za włosy, przez tą głupią
kobietę- Nie, chcę wiedzieć, co się do kurwy dzieje!
Niall położył dłoń na moim ramieniu, ale strząsnąłem ją
groźnie. Doktor Clark na próżno starała się mnie uspokoić.
-Panie Styles, proszę…
-Harry, robisz scenę- wymamrotał z jadem Niall. Rozejrzałem
się, by zobaczyć kilka innych członków rodzin, czekających w drugim końcu
pomieszczenia, gapiących się na mnie, kiedy wrzeszczałem. Nie obchodziło mnie
to. Naprawdę. Nie mogłem się do tego więcej zmusić; wszystko, o co się
martwiłem właśnie rozpadło się na kawałki.
-Mam to w dupie- warknąłem, potrząsając głową, do lekarki,
która patrzyła na mnie nieprzychylnie- Chcę wiedzieć, co się dzieje, ponieważ
zapłaciłem tysiące, by zaopiekowała się pani moim dzieckiem i moją dziewczyną,
a pani tego nie zrobiła.
-Proszę- nalegała, oczywiście zażenowana. Oczywiście
skupiona na swojej reputacji, bardziej niż na mojej Tamarze- Proszę, niech się
pan uspokoi, Panie Styles.
-Chcę wiedzieć, co się dzieje- wzruszyłem ramionami, mój
głos się załamał- Muszę wiedzieć, jak się ma Tamara.
-Proszę być cierpliwym- rzuciła, mijając mnie- Oceniamy jej
stan.
Przełknąłem gulę w gardle. Chciało mi się krzyczeć, chciałem
pozdzierać te poliestrowe siedzenia gołymi rękami. Chciałem uderzyć w te
betonowe ściany tak mocno, że moje knykcie zaczęłyby lśnić i sączyłoby się z
nich. Chciałem sprawić sobie fizyczny ból; potrzebowałem w jakiś sposób
wyładować emocje.
-Po prostu usiądź, Harry- mruknął Niall. Ponownie miał głowę
między kolanami- Nic z nich jeszcze nie wyciągniemy.
Moje usta zadrżały, dłonie przebiegały przez wiotkie i
tłuste włosy. Nie pomyślałem nawet o tym, jak wyglądam. Prawdopodobnie jak
jakiś bezdomny psychopata. Opadłem na krzesło, chowając twarz w dłoniach, by
zasłonić rażące fluorescencyjne światło. Oblizałem moje spierzchnięte,
wyschnięte usta, starając się nie wybuchnąć płaczem. Czerpałem ciężkie, drżące
oddechy po to, by się trochę uspokoić. Ale nie potrafiłem. Mój cały świat
wisiał na włosku.
-Po prostu muszę wiedzieć, że ona wydobrzeje- wydyszałem, a
zduszone to było przez moje dłonie. Usłyszałem, jak Niall pociąga nosem w
zgodzie. Zirytowało mnie to, że się o nią troszczy. Że tutaj był, w jego głowie
prawdopodobnie była dla niego kimś więcej niż przyjaciółką. Mogłem to zobaczyć
na jego twarzy. Też ją kochał, a to świnia.
Nawet nie wiedziałem, co z nią było nie tak. Dlaczego
upadła? Powróciłem pamięcią do pierwszego dnia w naszym nowym domu, kiedy miała
zawroty głowy. Pamiętałem moje słowa.
…Powinnaś iść to
sprawdzić, to nie może być normalne. Takie zawroty głowy. Gdybyś była teraz
sama, to byś upadła…
-Czy dobrze się czuła?- zapytałem, unosząc głowę, by
popatrzyć w kierunku Niall’a. Jego puste, niebieskie oczy spotkały moje,
potrząsnął głową i wzruszył ramionami.
-Ledwie jadła, przez ciebie. Przez to, co jej zrobiłeś.
Uniosłem ze złością brew, kiedy chłodno odwrócił wzrok. W
porządku, jeśli tak chce grać. Obwiniać mnie za to, że ona leży na intensywnej
terapii; sprawić, bym poczuł się jeszcze gorzej, niż już się czuję. A czułem
się kurewsko okropnie.
Doctor Clark wyszła zza rogu, a jej fartuch powiewał.
-Panie Styles, możemy teraz porozmawiać- nalegała, prowadząc
mnie do swojego gabinetu. Prawie się potknąłem, podążając za nią, kiedy Niall
deptał mi po stopach, ale lekarka zamknęła przed nim drzwi, kiedy ja się
usadawiałem- Przepraszam, tylko połączenia bezpośrednie- nie mogłem powstrzymać
zadowolonego z siebie spojrzenia, jakie mu rzuciłem. Cipa.
Zatopiła się w swoim obrotowym krześle za stołem, podając mi
formularz Tamary do wypełnienia; jej imię, datę urodzenia, dane personalne.
Zapytała mnie, jakie objawy miała Tamara, a ja opowiedziałem jej o bólach głowy,
boleściach i zawrotach głowy. Przytaknęła uważnie, kładąc przed sobą papiery i
tablicę, która jak przypuszczam była tabelą wyników Tamary, czy coś. Moje
kolano nie przestawało podskakiwać, a w ustach miałem sucho. Miałem wrażenie,
że zwymiotuję, jeśli będzie miała dla mnie złe wieści.
Nie mógłbym dalej żyć, jeśli z Tamarą byłoby coś nie tak.
Doktor Clark spojrzała mi w oczy, a ja miałem wrażenie,
jakby serce miało mi wyskoczyć przez usta. Jej głos był grobowy, a z jej
następna wypowiedzią, zgładziła ostatnie formy człowieczeństwa- nadziei- które
miałem.
-Obawiam się, że to nie są dobre wieści, Harry.
W Tamarze rozbudował się stan przedrzucawkowy*. Może się to
ujawnić u kobiet po dwudziestym tygodniu ciąży. Ma to duży wpływ na życie
obydwojga- i matki i dziecka. Wymieniła wiele objawów, identyfikując te,
których doświadczyła Tamara, ale ja nie słuchałem. Nie jestem pewien, czy nawet
jeszcze żyję, naprawdę; miałem to dziwne uczucie, jakbym nie był połączony z
moim ciałem. Jakbym był poza nim, mój umysł był odłączony. Wiem, że sobie to
wyobrażałem, ponieważ chciałem wstać i wyjść, znaleźć drogę i rzucić się pod
samochód. Zakończyć to wszystko. Ale nie mogłem. Moje nogi nie chciały się
poruszyć.
Dodała, że ten stan powinien zostać wykryty. Wystąpiły
„problemy”, powiedziała, z badaniami. To była pomyłka. Wypadek. Takie rzeczy
się zdarzają- gówno się zdarza i umierasz. Ale sprawa jest taka, że życie
Tamary to nie wypadek, a teraz ona mi mówi, że zwykłe badania, które powinny
wykazać zagrażającą życiu chorobę, która wspaniale była u mojej dziewczyny i
dziecka, pomyliły się „przez przypadek”?
Zebrałem siłę w nogach, ponieważ wstałem, popychając szafki
na dokumenty i krzycząc w jej zimny, martwy gabinet, upadając na kolana.
Musiała zawołać pielęgniarkę, by pomogła mnie uspokoić wystarczająco tak, abym
był zdolny podpisać papiery dla Tamary w razie awaryjnego cesarskiego. Byłem
dla niej najbliższą osobą, którą mogli o to poprosić.
W najlepszym wypadku, mogą ocalić dwójkę, ale z upływem
czasu to było coraz mniej prawdopodobne. Im szybciej zaczną operację, tym
większe są szanse. Jeśli dojdzie do przedrzucawki może popaść w spazmy i
istniało małe ryzyko, że może dojść do kalectwa albo uszkodzenia mózgu, jeśli
drgawki będą ciężkie. Dziecko może zostać niedotlenione i umrze. Musieli
wydostać dziecko najszybciej, jak to możliwe, więc wezmą ją na cesarkę w każdej
chwili. Byłem zdolny by pójść do niej przed tym. Kręciło mi się w głowie i
byłem słaby. Pielęgniarka pomogła mi wstać z podłogi i poprowadziła mnie w dół
korytarza, z Niall’em idącym za nami z niepokojem po to tylko, aby znów zamknięto
przed nim drzwi.
Nawet jej nie rozpoznałem z tą maską tlenową na twarzy. Była
krucha, delikatna. Była bardzo blada, a jej oczy były zapadnięte. Wyglądała jak
śmierć, a ja czułem się tak w środku. Opadłem zmęczony na krzesło po boku jej
łóżka; ściskając jej drobną dłoń w mojej i obserwując, jak jej oczy trzepoczą
pod powiekami. Gorące łzy paliły moją skórę, otarłem je wierzchem dłoni, a
rękaw mojej bluzy wkrótce przemókł. Nie wiedziałem, co mam robić- nigdy nie
miałem nikogo bliskiego w takim stanie. Nie wiedziałem, czy powinienem do niej
mówić. Nie mogłaby tego usłyszeć, byłem pewien. Kreśliłem kółka na jej dłoni,
mając nadzieję, że to poczuje. Ledwie rejestrowałem fakturę jej skóry pod moimi
palcami, starając się ją sobie przypomnieć, tak, jak starałem się sobie
przypomnieć każdą rysę jej twarzy. Przełknąłem ciężko ślinę, krzywiąc się na
ból w klatce, jakbym był rozdarty i krwawił.
Oblizałem wargi, smakując moich własnych, słonych łez na
języku. Moje myśli przewijały w głowie
wspomnienia, jak film. Trzymanie jej ręki, kiedy jeździliśmy na łyżwach w
zeszłe święta, uprawianie seksu, z nią na szafce kuchennej. Jej uderzająca o
drzwiczki szafki głowa. Zachichotałem lekko na to wspomnienie. Pamiętam
kochanie się z nią w moim łóżku, i całowanie jej miękkich ust, przytulanie się
w jej mieszkaniu z jakimiś głupimi filmami. Wzięcie jej do mnie na święta,
bransoletka, którą jej dałem, byliśmy wtedy tak zakochani. Kiedy to wszystko
się tak zmieniło? Nawet nie pamiętam. Nawet się nie starałem; myślałem tylko o
dobrych rzeczach.
-Nie powinienem był tego robić- zdałem sobie sprawę, że
mamrotam głośno, wciąż trzymając jej dłoń- Możesz jeszcze żyć. A ja… wspominam
to wszystko, jakbyś już odeszła.
Pikanie jej serca na monitorze było jedyna odpowiedzią, a ja
zassałem powietrze.
-Zgaduję, że to tak na wszelki wypadek. Chcę zapamiętać, co
do ciebie czuję... tylko na wypadek, gdybym po raz ostatni… trzymał twoją dłoń
.
-Ale wydobrzejesz. Wydobrzejesz. Obudzisz się i znów
będziemy razem. Przysięgam, że nigdy cię nie skrzywdzę tak, jak… nie, nigdy. Ty
i dziecko, to wszystko, co się teraz dla mnie liczy, a ja byłem zbyt głupi, by
to dostrzec.
Moje słowa nagle się załamały, zaschło mi w ustach. Wzruszyłem
ramionami, ale nie było nikogo, kto by to widział. Pomyślałem o malutkim
Jamesie. Jego życie nawet się jeszcze nie zaczęło- on nie może być mi odebrany.
-Zostajesz tutaj- zapewniłem, ściskając ją- Ze mną. I ja i
ty, będziemy wychowywać małego Jamesa, razem. Słyszysz mnie? Będzie wyglądał,
jak ty. Tak, jak ty. Nie możesz mnie z nim zostawić samego. Nie będę potrafił
zrobić tego sam.
Ale szanse były w jej rękach. Tylko jedna na pięćdziesiąt
kobiet z wykrytą przedrzucawką umiera. Jedno z czterdziestu dzieci umiera. Ale w
końcu szanse nigdy nam nie sprzyjały. Może już na starcie byliśmy straceni. Skrzyżowanie
gwiazdorskich kochanków.
-Malutki James też z tego wyjdzie- powiedziałem, w końcu
myślałem pozytywnie i to miało zapewnić bardziej mnie niż ją- Oboje z tego
wyjdziecie. Ja, ty i dziecko. Rodzina.
Moje łzy teraz piekły, kiedy się do niej zbliżyłem,
przyciskając mokry pocałunek do jej policzka, gdy zauważyłem pojawiającą się
przy drzwiach pielęgniarkę.
-Kocham was oboje- wyszeptałem,
kiedy usłyszałem kliknięcie drzwi i pielęgniarka wyciągnęła mnie z powrotem do
poczekalni, która równie dobrze mogłaby być czyśćcem, skąd Niall patrzył na
mnie, jakby nigdy w życiu nie gardził
nikim bardziej.
-Jak ona się ma?
Oparłem się, wyczerpany, potrząsając głową.
-Nie wygląda jak ona. W ogóle.
-Wyjdzie z tego?
Wzruszyłem ramionami. Zasługiwał na odpowiedź, ale nie byłem
w formie, by o tym rozmawiać, kiedy ledwie myślałem, gdy ledwie czułem, że
żyję.
-Nie wiem, Niall. Po prostu nie wiem.
Operacja powinna trwać trzydzieści do czterdziestu pięciu
minut. Katusze. Siedziałem na moim krześle, które było porysowane paznokciami,
zagryzając wargę, dopóki nie krwawiła, obgryzając paznokcie, dopóki nie piekły,
moje kolano podskakiwało nerwowo, a moje myśli wirowały bez kontroli, zamęt. Czułem
się, jakby w mojej głowie odbył się wypadek samochodowy.
Co, jeśli przeżyje? Będzie
w ogóle chciała mnie widzieć, znać mnie? Wciąż ją zdradziłem, nic się nie zmieniło…
Co, jeśli umrze? Jak będę
żył, jak ruszę dalej, bez niej? Jest za młoda, by umrzeć, ma tylko siedemnaście
lat. Powinniśmy przeżyć całe nasze życie razem…
Co, jeśli dziecko
przeżyje, a ona nie? Nie poradzę sobie z dzieckiem, nie będę potrafił go sam
wychować, jestem tylko młodym…
A co, jeśli dziecko
umrze? Co, jeśli mój maluszek zostanie mi zabrany, zanim w ogóle będzie miał w
życiu szansę? Jak sobie z tym poradzę, jak będę mógł zapomnieć, w ogóle żyć,
kiedykolwiek założyć rodzinę, wiedząc, że nigdy nie miałem szansy go poznać…
Nie czułem nic prócz przerażenia. Serce waliło mi w piersi,
uderzając powoli, boleśnie, jakby moja krew była zrobiona z betonu, jakby się
zatykała, kłując. Starałem się zrelaksować, starać się myśleć o najlepszym
wypadku w scenariuszu. Zamknąłem oczy i pomyślałem o sobie, o Tamarze. Jej uśmiech
błyszczał do mnie, pełne, różowe usta, spotykają moje, delikatnie, kiedy trzymałaby
nasze nowonarodzone dziecko w ramionach. Mogłem wyczuć dziecięcy puder, kiedy
trzymałem w ramionach ciepły ciężar, moją krew i kości. Mogę wyczuć delikatne
bicie serca naprzeciw mojej klatki, kiedy malutkie paluszki zaciskają się wokół
mojego kciuka, mogę zobaczyć ciepłe, niebieskie oczy Tamary, błyszczące od łez
szczęścia. Mogłem dostrzec w niej życie, zdrowie bijące od jej skóry, kiedy się
do mnie uśmiecha, moje ciało kiwało się, kołysząc nasz malutki cud do utęsknionego
snu. Piękna rodzina. Moje życie, moja miłość. Moje wszystko.
Wywołano moje imię z końca korytarza. Otworzyłem oczy, w
połowie oczekując zobaczenia przed sobą sceny, którą sobie wymarzyłem. Ale zamiast
tego patrzyłem w zimny, szpitalny korytarz i w tą samą pielęgniarkę, która
patrzyła na mnie niespokojnym wzrokiem. Skrzywiła się z powagą, przybliżając
się, i tylko teraz dostrzegłem, jak ładna była. Podeszła do mnie, a ja starałem
się uśmiechnąć, słaba mgiełka wytworzonego szczęścia, doprowadziła mnie do
rzeczywistości po moim śnie na jawie. Nie odwzajemniła uśmiechu.
Położyła dłoń na mojej, a jej oczy były takie sympatyczne.
-Tak mi przykro, Harry- wyszeptała.
A potem powiedziała mi, że Tamara nie żyje.
***
[Polecam sobie puścić:
click]
Czy kiedykolwiek
wyobrażałeś sobie, że gwiazdy błyszczą dla ciebie?
Spadają w dół, jak
jesienne liście,
I cicho teraz, zamknij
oczy przed snem,
I jesteś mile stąd, a
wczoraj
Byłaś tutaj ze mną**
***
Malutkie rączki. Takie malutkie rączki. Obserwowałem jej
malutką twarz, jej nos, kiedy się marszczył i piszczała, delikatny odgłos, jaki
może wydobywać z siebie kot. Uniosłem jedną z jej malutkich dłoni do moich ust,
pozostawiając pełen miłości pocałunek na jej skórze. Różowej skórze. Jej paznokcie
nie były większe od połowy ziarenka ryżu tak, jak mówi piosenka. Moje zielone
oczy umiejscowione były na jej małym ciałku, a tępy ból dalej we mnie tkwił,
tak prawdziwy… trzymanie jej sprawiało, że czułem, jakby dziura choć trochę się
zasklepiła.
-Jak zamierzasz ją nazwać?
Niall stał u wezgłowia jej łóżeczka, jednego z tych
okropnych, z plastikami takie, jakie zawsze mają w szpitalach. Nie wyglądało na
wygodne. Nie chciałem jej kłaść na ten cienki materac. Chciałem na zawsze
trzymać ją w moich ramionach.
Zerknąłem na jej twarz. Delikatne, małe rysy, nie do końca
jeszcze rozwinięte. W swoim czasie dorośnie do ciała, jakie jej przekazano, ale
nawet teraz mogłem dostrzec małe podobieństwa. Różowe usta. Kształt jej nosa. Kiedy
patrzyłem na twarz mojej córki, zawsze będę widział ten zapierający dech w
piersiach uśmiech Tamary. Zawsze będę ją widział.
Nie oderwałem od niej
oczu, kiedy odpowiedziałem. Wciąż wpatrywałem się w jej idealną twarzyczkę,
idealne rzęsy, spoczywające na jej policzkach.
-Peighton- westchnąłem- Malutka Peighton.
_________________________________________________
*Stan przedrzucawkowy- częsty u kobiet w ciąży, związany z
nadciśnieniem.
**Tekst piosenki Eda Sheerana- Autumn Leaves, ale musiałam
go przetłumaczyć, bo jest bardzo istotny.
Ja wciąż ryczę i zamierzam do rana słuchać Autumn Leaves.
Kto się tego spodziewał? Bo ja miałam mieszane uczucia…
Piszcie, zwłaszcza, że to już ostatni rozdział. Został nam jeszcze tylko
epilog, który nie mam pojęcia, kiedy się pojawi, z różnych powodów, ale nie
będę ich tłumaczyć, bo raczej mało Was to obchodzi.
POSTARAM SIĘ GO PRZETŁUMACZYĆ JAK NAJSZYBCIEJ.
Kocham Was Misie, do następnego.
~Lady Morfine<3
@Harry_FWB
@Tamara_FWB
@ladymorfinepl